Co u mnie słychać? Wpis po przerwie

Przyznam, że z niemałym drżeniem serca publikuję ten wpis. Ostatni artykuł na blogu ukazał się niemal rok temu! Tak długiej przerwy w nowych treściach na Kobiecych Finansach nigdy nie było. Rok to szmat czasu. “Czy ktokolwiek tu jeszcze ze stałych czytelniczek i czytelników zagląda?” – zadawałam sobie to pytanie. Spojrzałam w statystyki – ruch jest, choć nie tak spektakularny, jak w 2020 i 2021 roku – będę musiała kurka to nadrobić… Ale mniejsza o ruch. Po prostu zastanawiałam się, czy w ogóle publikować na blogu dzisiejszy, krótki wpis. Po to, by dać Wam znać, że halo! Jestem tu, żyję, wracam. Czy i Wy tu jesteście ze mną? 🙂 Trochę się obawiam, że odpowie mi głucha cisza i guzik to kogokolwiek obchodzi, co tam u mnie się dzieje… Ale jak widać – publikuję. Znikłam tak nagle, bez słowa, więc uważam, że należy się Wam słowo wyjaśnienia 🙂

Po części zdjęcie do tego wpisu uchyla rąbka tajemnicy. We wrześniu 2022 roku zostałam mamą. Ciążę zniosłam dobrze. Pracowałam normalnie, jednak przyznam, że na pisanie artykułów zabrakło mi już energii i… mocno dał mi się we znaki mój kręgosłup. Po intensywnych telekonferencjach i szkoleniach z klientami, zwyczajnie nie miałam już sił na pisanie.

A w swoim stanie też nie chciałam całych dni spędzać przy biurku, przy komputerze. Niby zakupiłam specjalne biurko, przy którym mogę zarówno stać jak i siedzieć – wedle potrzeb. Niemniej wolałam się oszczędzać. Wolałam pojechać na działkę i spędzić czas wśród zieleni. Pozwalało mi się to wyciszyć, nawet, gdy miałam tam dodatkową pracę przy kwiatach i warzywach.

Końcówkę ciąży – ku mojemu zaskoczeniu – spędziłam w szpitalu. Przez prawie 3 tygodnie “podziwiałam” uroki jednego z wrocławskich oddziałów patologii ciąży.

Co tu się będę rozpisywać – po porodzie wsiąkłam w macierzyństwo, opiekę nad córką i próbę pogodzenia tego z prowadzeniem szkoleń i warsztatów. Ostatnie zrealizowałam w grudniu, w styczniu odpoczęłam od pracy – i tak sobie pomyślałam, że szkoda, iż tak “zapuściłam” bloga. Postanowiłam, że wrócę na tyle, na ile mi opieka nad dzieckiem pozwala, do pisania artykułów. Czyli pewnie będę to robić w tym roku raczej sporadycznie i po nocach. Pardon 😉 ale od czegoś trzeba na nowo zacząć.

Miniony rok był też dla mnie trudny z innego względu. Coś się kończy, coś się zaczyna… W marcu zmarła niespodziewanie moja kochana mama. Krótko po tym, gdy dowiedziała się, że zostanie babcią. To tak cholernie niesprawiedliwe!!! Bardzo, bardzo przeżywałam jej stratę, bo była dla mnie też największą przyjaciółką i powierniczką różnych osobistych spraw. Miałam z nią zbudowaną wspaniałą relację, która nagle runęła.

Mama poszła na “rutynową” operację: laparoskopowe rozbijanie kamienia nerkowego. Podobną operację miała już przeprowadzoną na jednej nerce. Wtedy dzień po zabiegu puszczono ją do domu. Nikt w rodzinie nie spodziewał się, że przy drugiej nerce może się stać coś złego. A jednak – coś z operacją poszło nie tak, wdał się wewnętrzny krwotok, wstrząs septyczny i 3 dni później mamy już nie było…

W bólu i w szoku, będąc wtedy w 3 miesiącu ciąży, musiałam latać do szpitala i załatwiać formalności – odbiór rzeczy mamy, dokumentacji medycznej, identyfikacja zwłok w prosektorium. Czułam się fatalnie, chciało mi się wymiotować, nie mogłam spać. Nie byłam w stanie niczego włożyć do ust, bałam się, że stracę ciążę z tego stresu. Lekarz przypisał mi Afobam – z zastrzeżeniem, że mogę go zażyć tylko wtedy, gdy będę czuć się naprawdę na skraju załamania nerwowego. Mąż zrealizował receptę, zaczęłam czytać listę skutków ubocznych – i dla dobra mojego upragnionego dziecka nie zdecydowałam się na wzięcie choćby jednej tabletki.

Jakoś to przetrwałam. Weszłam w tryb zadaniowy. Trzeba było przecież zorganizować pogrzeb, przewieźć mamę do rodzinnego Głogowa… I znowu: latanina, telefony, zawiadamianie rodziny itd. O tyle dobrze, że miałam zajęcie i nie leżałam w domu, nie rozmyślałam, nie rozpamiętywałam, nie szlochałam w nieskończoność w poduszkę.

Nie będę ukrywać, że ta historia odebrała mi chęć do robienia czegokolwiek. Na niemal miesiąc wyłączyłam się z wszelkiej aktywności. Wtedy też na blogu przestało mi zależeć. Wszystko wydawało mi się totalnie błahe i nie warte wysiłku.

Na szczęście miałam dla kogo się otrząsnąć z tego wszystkiego. Wiedziałam, że muszę zadbać o siebie. I o ciało, i o głowę.

Nie będę Wam już tu dłużej smęcić. Mam nadzieję, że uda mi się opublikować 1-2 nowe posty miesięcznie. Ale nie chcę niczego obiecywać. Opieka nad małą jest naprawdę zajmująca, a córcia jest też dzieckiem wymagającym ode mnie sporej atencji 😉

Dajcie znać Moje Drogie i Moi Drodzy, czy tu w ogóle jesteście. Czy po tylu miesiącach ciszy jeszcze tu zaglądacie z nadzieją, że może akurat pojawi się nowy poradnik, nowa recenzja, nowy felieton, nowy wywiad… Cokolwiek. Bo np. kilka razy pomogły Wam moje teksty, albo po prostu z jakiegoś powodu lubicie tu do mnie wpadać. Czuję, że potrzebuję od Was takiego sygnału. Z góry bardzo dziękuję i mam nadzieję – do poczytania 🙂

PS Z góry przepraszam za literówki i chaotyczność artykułu – czas nagli, dzidzia w każdej chwili może się obudzić i z publikacji nici 😀

Absolwentka germanistyki oraz informatyki i ekonometrii. Propagatorka idei edukacji finansowej. Pomaga kobietom zdobyć pewność siebie w obchodzeniu się z pieniędzmi, wspiera je w budowaniu własnej stabilności i niezależności finansowej. Autorka poradników "Pieniądze dla Pań" oraz "Kariera dla Pań". Zawodowo związana z branżą IT, gdzie pracowała jako twórczyni stron internetowych, kierowniczka projektów, scrum master i dyrektorka finansowa.

12 komentarzy do “Co u mnie słychać? Wpis po przerwie”

  1. A ja jestem tu Danusiu pierwszy raz ale na pewno nie ostatni 😊 Pozdrawiam, ściskam i zapraszam na kawkę do Głogowa 😊😘

    Odpowiedz
  2. Dobrze że już jest dobrze i z małą wszystko ok mimo tego wszystkiego ❤ Ja współczuje chorych nerek. Kiedyś nie byłam świadoma jak one są poważne i jak moga boleć. Mój tato był dializowany 8 lat i nigdy nie powiedział mi ze go coś boli. Jak Miruś chorował to tak bardzo chciałam z niego ściągnąć tą chorobę ze dostałam kolki nerkowej i już się żegnałam z nim bo nie byłam wstanie nawet z bólu podać mu kroplówki, a co dopiero kamienie ;( Jedno co pociesza ze teraz Twoją mamę nic nie boli i na pewno widzi małą 🙂

    Odpowiedz
    • Tak, nerki potrafią okropnie boleć… Kilka lat temu ja też – póki co jedyny raz w życiu i mam nadzieję, że ostatni – dostałam kolki nerkowej. Pól nocy nie spałam i myślałam, że zacznę biegać po ścianach. Swoją drogą, moja mama od zawsze miała problem z kamieniami nerkowymi – swoje pierwsze “urodziła” będąc studentką. Potem opowiadała mi, że ból porodowy to przy tym był dla niej pikuś. <3 Ściskam!

      Odpowiedz
    • Tak – i potrafi pisać pokrętne scenariusze. Rok wcześniej teściowa miała wyjść ze szpitala 8 marca, w zeszłym roku – moja mama… Obie już do nas nie wróciły. Dzień Kobiet już nigdy nie będzie mi się dobrze kojarzyć.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz