Na swoim urlopie zaczęłam czytać książkę, której opis na tyle mnie zaintrygował, że przekonał, by zajrzeć do środka. Nabyłam ją w angielskim oryginale. Jej autorem jest Joshua Fields Millburn, a sama książka nosi tytuł “A Day in the Life of a Minimalist“. Książka opowiada o “recepcie na życie” autora, niegdyś wysoko postawionego dyrektora w amerykańskiej korporacji. Obecnie para się pisaniem literatury, poradników, a także bloga o minimalizmie. Joshua przez 10 lat pracował w wielkiej firmie. Był modelowym przykładem dobrze usytuowanego konsumenta: im więcej zarabiał, tym więcej wydawał.
Ewolucja z konsumpcjonizmu w minimalizm
Proporcjonalnie do wzrostu jego pensji rosła także jego kwota zadłużenia. Kupował wszelkie dobra, bo sama czynność dokonywania zakupu była dla niego oznaką statusu społecznego i sposobem na utwierdzanie się w przekonaniu, że jego życie coś znaczy.
Dziennie pracował stanowczo za długo, za niewyobrażalnie duże pieniądze. Mieszkał w za dużym, pustym domu, jeżdżąc co i rusz nowym samochodem, kupując gadżety, z których nigdy nie korzystał. I wcale nie czuł się przez to szczęśliwy.
Aż przyszedł dzień, gdy jego chora matka zmarła. Czuł, że nie poświęcił jej wystarczająco wiele czasu. Dodatkowy kubeł zimnej wody został na niego wylany kilka tygodni później: jego żona złożyła dokumenty rozwodowe.
Te dwa wydarzenia były wielkim przełomem. Postanowił, że musi zmienić swoje życie, by więcej nie czuć się wewnętrznie pustym i niepotrzebnym. Rewolucyjnie zmienił swoje podejście do rzeczy materialnych. Nie niosły już one dla niego takiej wartości, co wcześniej.
Pozbył się zagracających mieszkanie gadżetów. Ba, w dalszej perspektywie pozbył się swojego przesadnie wielkiego domu, samochodów, odciął się do telewizji i internetu.
Zamieszkał w kawalerce. Z internetu korzystał w kafejkach kilka razy w tygodniu, na krótko. Więcej uwagi poświęcił własnemu zdrowiu, formie. I przede wszystkim, zaczął robić to, co zawsze było jego marzeniem – pisać książki, podróżować i pomagać innym.
Założył internetowy kurs z literatury i szlifowania umiejętności pisarskich. Jego życie nabrało sensu, odnalazł swoją pasję.
Dzień z życia minimalisty – recepta na szczęście
Na prowadzonym wraz z przyjacielem blogu theminimalists.com przedstawia wypróbowane sposoby na radzenie sobie z panującym wokół wyścigiem szczurów. Czyli wmawianą nam koniecznością posiadania czegoś, by coś w ogóle znaczyć wśród innych ludzi. Tłumaczy, jak nie dać się zwariować modzie na dobra materialne.
Podziwiam gościa – potrafił zredukować swoją zamożność do niezbędnego minimum, machnął ręką na dotychczas zajmowane stanowisko, na które wspinał się przecież latami. Znalazł swoją niszę. Mieszkanie wyposażył w naprawdę podstawowe sprzęty. I chodzi ciągle z uśmiechniętą gębą 😉
Co jednak szczególnie przykuło moją uwagę w jego historii, to moment, gdy pozbył się swojej biblioteczki. Tak, serio to zrobił.
Sukcesywnie opucowywał zastawione regały: ogłaszał, sprzedawał, oddawał. Ograniczył się do posiadania słowników. Stwierdził, że zbiory jego wyglądały imponująco, ale w gruncie rzeczy trzymanie tych książek było głupotą.
Część przeczytał i już do nich nie wracał, kolejne stały u niego tylko dlatego, bo uznawane były na rynku za bestsellery, więc “wstyd ich nie mieć”.
Jeszcze inne kupił z zamiarem przeczytania w bliżej nieokreślonej przyszłości, która tak naprawdę nigdy nie nadchodziła. Biblioteczka była dla niego uosobieniem statusu społecznego (bogaty intelektualista).
I to była jej główna rola: manifestacja zamożności. Aa jako że chciał skończyć ze swoim starym życiem, to i jej się pozbył. Ta samo, jak i wielu innych rzeczy wypełniających cztery kąty jego mieszkania.
Biblioteczkę zamienił na czytnik e-booków. Zaopatrzył się w Kindle’a i kupował na niego publikacje naprawdę mu aktualnie potrzebne, które wnosiły jakąś wartość w jego codzienność.
I tak sobie myślę – gość ma naprawdę zdrowe podejście. Co prawda nie wydaje mi się, bym sama zdobyła się na tak radykalne środki, jak on, w kwestii (nie)posiadania.
Moja biblioteczka też jest pokaźna, ale nie wyobrażam sobie rozstania się z jej zawartością! Ale pewne zmiany na jego wzór można spokojnie, stopniowo wprowadzać.
Czytnik e-booków to świetne rozwiązanie
Od pewnego czasu posiadam Kindle Touch i muszę stwierdzić, że jest to wielki “ułatwiacz”. Na urlop nie musiałam brać kilku opasłych tomisk. Po prostu powgrywałam na czytnik ich elektroniczne odpowiedniki, za co mój kręgosłup jest mi dozgonnie wdzięczny 🙂
Przede wszystkim to wygoda dla samego użytkownika, bo w czytniku może on trzymać tyle książek czy gazet, ile chce. Nie musi się martwić o ich ciężar i czy zabraknie na nie miejsca w plecaku/torebce.
Jest to też wielka ulga dla przyrody. O ile mniej ściętych drzew i zaoszczędzonego papieru byłoby na świecie, gdyby w rozwiniętych krajach słowo pisane miało swą bytność głównie na Kindlach i innych czytnikach tego typu!
Do tego banalna jest sama procedura zakupu e-booków. W internecie roi się od księgarni, które serwują swoim klientom promocje.
Wystarczy raz zintegrować konto kindlowe z naszym kontem w księgarni, a reszta to już pestka. Kilka kliknięć w sklepie, zrobienie przelewu, odpalenie w czytniku wi-fi i gotowe! Książeczka jest u nas na czytniku. Świeża i pachnąca – niejednokrotnie za śmiesznie niską cenę.
Na bieżąco śledzę stronę Świat Czytników, która zamieszcza codzienną zajawkę z promocjami znalezionymi w różnych księgarniach i na stronie amazon.com – polecam ją serdecznie!
W ten sposób nabyłam właśnie niniejszą książkę – “A Day in the Life of a Minimalist“. Nawet nie kupiłam – była w promocji pt. ściągnij za darmo na łamach amazon.com.
Postanowiłam, że niektóre z poznanych dzięki niej strategii będę stosować. I zawsze mieć w głowie tę myśl, że to nie wielkość naszych pensji, zajmowane stanowiska, tytuły i posiadanie dóbr materialnych stanowią o tym, jakimi ludźmi jesteśmy i ile nasze życie jest warte.
Trzeba o tym pamiętać, akceptować siebie i być szczęśliwym człowiekiem bez względu na zasobność portfela. Czego sobie i Wam życzę.
Podobał Ci się ten wpis? Uważasz go za przydatny? Chcesz mnie wesprzeć? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się nim ze znajomymi! Nieco niżej znajdziesz przyciski do udostępniania artykułu w różnych serwisach internetowych. Dla Ciebie to jeden klik, który trwa chwilę, a dla mnie szansa na dotarcie z wartościowymi treściami do nowych odbiorców 🙂 DZIĘKUJĘ! Zapraszam Cię też do polubienia bloga Kobiece Finanse na Facebooku oraz śledzenia go na Twitterze lub obserwowania na Instagramie. Jestem również obecna na platformie Pinterest. Najbardziej zachęcam jednak do zapisania się na mój newsletter. Wtedy zawsze będziesz na bieżąco z nowymi wpisami, ciekawostkami, wartymi odnotowania wydarzeniami i poradami 🙂 |
Przekaz gościa bardzo pozytywny, chociaż nieco szkoda, że przeszedł “na dobrą stronę mocy” dopiero po traumatycznych wydarzeniach w życiu osobistym – niestety najczęściej ludzie są tak pochłonięci przez konsumpcję, że bez jakiejś prawdziwej traumy sami nie zainicjują tego typu zmian. No i po raz kolejny widać to, że łatwiej zostać minimalistą, nie musząc nim być… sam podążam podobną ścieżką i mam świadomość, że daje mi to szczęście między innymi dlatego, że jest to dla mnie zupełnie opcjonalne.
A czytnik e-booków jak najbardziej wpisuje się w minimalistyczne podejście – od kilku miesięcy sam używam i nasza domowa biblioteka od tego czasu nie powiększyła się nawet o jedną pozycję (chociaż wcześniej i tak bazowaliśmy głównie na bibliotece).
pozdrawiam.
Cześć Wolny! Też często-gęsto korzystam z kilku bibliotek 🙂 obecne zbiory są bardzo rozbudowane, chociaż ciągłą bolączką bibliotek publicznych jest brak nowości wydawniczych 🙁 nowe “hity” pojawiają się ze sporym opóźnieniem, w kilku egzemplarzach, więc czasami dokopanie się do książki zajmuje jeszcze dodatkowe tygodnie – lub nawet i miesiące 🙂 pozdrawiam!
Na papierze czyta mi się zdecydowanie przyjemniej niż na komputerze. Jeśli czytnik będzie przypominał komputer to będzie trudniej przeczytac na raz wiecej stron (ból oczu).Jeśli natomiast sposób wyświetlania przypomina w odbiorze przez oczy normalny papier to ok. Pozdrawiam,
Witaj Zdzisławie 🙂 czytanie na Kindlach nie męczy oczu, w przeciwieństwie do ekranu komputera, smartfonu czy tabletu: http://antyweb.pl/przesiadka-z-kindle-touch-na-paperwhite-recenzja/ pozdrawiam 🙂
Jazda rowerem to przyjemna rzecz i fajnie, że w ten sposób można oszczędzić