Pewnie niejednokrotnie przyszło się Wam zmierzyć z dylematem – dawać pieniądze biednym, czy nie? Na ulicach często można zobaczyć przykry widok osób w różnym wieku, które szperają po śmietnikach, śpią na ławkach, chodzą między przechodniami i zaczepiają, prosząc o kilka lub kilkanaście groszy, a czasami złotych – jak mówią, na jedzenie. Na chore dziecko. Na operację. Ba, niektórzy bez owijania w bawełnę wyznają, że “na szlugi”. Listę można by było tworzyć w nieskończoność. Ciekawi mnie, jak reagujecie w takich sytuacjach? Spuszczacie wzrok i szybko oddalacie się bez słowa, czy może zatrzymujecie się, gorączkowo szukacie jakiejś monety, żeby mieć to już za sobą, czy też może wdajecie się w dłuższą dyskusję, dopytujecie, co się stało, że on lub ona para się żebractwem?
Pytam nie bez przyczyny, ponieważ kilka dni temu na Facebooku niezły szum zrobił post internauty Tomka Motylińskiego z Wrocławia. Do dzisiaj udostępniło go ponad 50 tysięcy osób, ponad 177 tysięcy go polubiło oraz 545 skomentowało. Tomek opisał w nim następującą sytuację, opatrując ją zdjęciem paragonu:
Przed Tesco podszedł i zapytał, czy nie mam 10gr, bo na chleb zbiera. Wyglądał schludnie, nie zalatywało od niego alkoholem więc dostał 2 zł. Po chwili stał przed sklepem z bochenkiem chleba i jadł go tak, jakby to było najpyszniejsze jedzenie na świecie. Wziąłem go do sklepu i pozwoliłem zrobić zakupy. Oto co wybrał, przy czym jajka, kiełbasę i masło dołożyłem mu do koszyka ja, bo on wybierał chleb ten a nie tamten, bo ten 12gr tańszy, przy każdym produkcie przy okazji pytając, czy na pewno może. Czy czuję się lepiej? Nie, przez kilkanaście minut nie mogłem się pozbierać i ryczałem siedząc w aucie. Nie o taką Polskę mój ojciec walczył i jakoś pomimo upływu lat nie potrafię się z pewnymi rzeczami pogodzić. Ale wiecie co jest najgorsze? Miny ludzi stojących za nami w kolejce do kasy w momencie, gdy się już zorientowali co się dzieje. Zupełnie takie, jakbym co najmniej im z portfela pieniądze wyjmował… Głodnego trzeba nakarmić – wyryjcie to sobie we łbach, szczególnie, że mówi to Wam ateista…
Przyznacie, historia poruszająca, nic więc dziwnego, że odbiła się szerokim echem w sieci. Doniosły o niej chyba już wszystkie lokalne media. Ja sama udostępniłam wpis Tomka z komentarzem, że taka postawa zasługuje na szacunek. Bo zasługuje: bardzo dobrze, że są osoby, którym los innych nie jest obojętny, które są wyczulone na cudze nieszczęście i są gotowe bezinteresownie pomóc. W dzisiejszych czasach to naprawdę rzadkość godna pochwały.
Jednak po pierwszej fali pozytywnych emocji pojawiły się na moim fanpage’u dwa komentarze, które nieco sprowadziły mnie na ziemię i zmusiły do głębszego przemyślenia sprawy.
Najpierw odezwała się Wioleta:
Sama kiedyś zrobiłam zakupy bezdomnej, która prosiła o jedzenie. Akcja działa się pod Biedronką. Jak wyszłyśmy pani ładnie mi podziękowała, po czym zaniosła reklamówkę bezdomnemu koledze (który jak zauważyłam miał ich już kilka). Następnie wróciła i na moich oczach ponownie ustawiła się pod sklepem prosząc ludzi o litość i zrobienie jej zakupów. Byłam w takim szoku, że mowę mi odjęło… Niezły biznes…[/orb-
Niedługo potem swoje doświadczenia opisała też Małgosia:
Właśnie przez takie zachowanie ludzie tracą zaufanie do proszących o pomoc. Sama kiedyś zostałam poproszona pod Tesco o 2 zł na mleko. Dałam te 2 zł, ponieważ Pan też wydawał mi się schludny i też nie zalatywał alkoholem (może nie wyczułam), wsiadłam do samochodu, żeby podjechać do znajdującej się nieopodal Biedronki. I co tam zobaczyłam? Pan, któremu dałam 2 zł też zdążył zrobić zakupy i akurat znalazł się przy kasie tuż przede mną. Co kupował? Wino i papierosy. Spojrzał na mnie i bardzo się zmieszał. Nic się nie odezwałam, ale zrobiło mi się przykro
Zaczęłam rozpamiętywać własne perypetie z biedakami. Wiele było sytuacji, że pogoniłam natrętów, bo wyraźnie czuć było od nich alkoholem. Ale był też przypadek starszego pana, który poprosił mnie tylko o chleb i mleko, a gdy dostał je ode mnie, oddalił się spod sklepu. Była też kobieta z dworca, która dostała ode mnie w czasie srogiej zimy moją starą kurtkę, bardzo się z niej ucieszyła i dziękowała. Kupiłam jej też przed odejściem kubek gorącej herbaty. Z drugiej strony, był również niemiły dla mnie incydent z ciężarną cyganką, której dałam kilka złotych, a później zorientowałam się, że z portfela znikł mi dodatkowo banknot 50 zł… Nawet nic nie poczułam, nie wiem, kiedy mi go wyciągnęła. Poza tym chyba wszystkim mieszkańcom Wrocławia jest też znany przypadek starszej pani, która razem ze swoim psem przesiaduje godzinami na schodach Przejścia Świdnickiego i czeka, aż ktoś rzuci monetę. Przy okazji kobieta bez skrępowania pali sobie papierosy.
Jak widać, różnie bywa – tak naprawdę nigdy nie mamy pewności, czy nasz dar zostanie doceniony i właściwie spożytkowany, czy też może zmarnowany na używki, albo czy nasza naiwność i wrażliwość zostanie wykorzystana po to tylko, by nam opucować sakiewkę. Czy jest to jednak argument za tym, by w ogóle nie pomagać?
Moim zdaniem nie. Jest jednak inny aspekt całego zajścia, nad którym moim zdaniem wszyscy powinniśmy się pochylić – czy dając pieniądze na pewno pomagamy?
Kilka lat temu ruszyła we Wrocławiu akcja “Dając pieniądze nie pomagasz – pomagaj mądrze”. Głównym jej założeniem był słuszny postulat, by pomaganie biednym zostawić Miejskiemu Ośrodkowi Pomocy Społecznej. Niestety bardzo często do proszenia o jałmużnę zmuszane są dzieci, często są to dzieci porwane, przemycane. Według aktywistów “Pomagaj mądrze”, osoby żebrzące są zaczepiane przez policję i straż miejską, jest im wtedy oferowana pomoc, którą jednak odrzucają!
Polecam Wam obejrzeć wstrząsający dokument, na który natrafiłam po raz pierwszy dawno, dawno temu, ale który przypomniał mi się, ponieważ doskonale obrazuje problem:
Dawanie pieniędzy rozleniwia i jest to niezaprzeczalny fakt. Umacnia przekonanie, że “jestem biedny/biedna, więc mi się należy” – z założenia. Gasi chęć działania i zmieniania swojego losu. Bo po co żebracy mieliby się wysilać? Przecież da się żyć, zachowując status quo. Zawsze w końcu znajdzie się ktoś, kto sypnie groszem… Na zupę wszak starczy.
Ale z drugiej strony, gdy człowiek widzi wychudzone, głodne dziecko, to serce mu się kraje, a ręka sama sięga do portfela.
Jest to na pewno temat trudny i przygnębiający. Pytanie o zasadność i skuteczność takiej finansowej pomocy zadawać sobie też trzeba na większą skalę. Za przykład niech posłuży nam pomoc zagraniczna niesiona Afryce. Czy wiecie, że pieniądze przekazywane rządom na Czarnym Lądzie są często rozkradane i wcale nie trafiają do potrzebujących? Prowadzi to tylko do jeszcze bardziej pogłębiających się rozwarstwień w społeczeństwie i narastających patologii – zachęcam do obejrzenia poniższego video:
Tutaj natomiast znajdziecie jeszcze więcej informacji na ten temat:
- Afryka musi zadbać o siebie
- Pomoc dla Afryki źle wydawana
- Czy pomoc Afryce ma sens?
“Dawać wędkę, czy rybę” – oto jest pytanie. I o ile w skali makro sprawa wydaje się dość oczywista, że może nie tyle państwa zachodnie powinny pompować miliardy dolarów i euro w Afrykę, co bardziej starać się wykształcić w mieszkańcach tego kontynentu postawy obywatelskie, tworzyć podwaliny pod sprawnie funkcjonujące prawo umożliwiające rozwój przedsiębiorczości, bo tylko ta może postawić krajową gospodarkę na nogi – to jaką można dać “wędkę” w skali mikro? Jak pomóc takiemu żebrakowi bez dawania rzeczy i pieniędzy? Ha. Sprawa wcale nie jest tak prosta, jak mogłoby się to początkowo wydawać…
Dzisiejszy mój wpis tylko pozornie nie ma nic wspólnego z naszymi finansami osobistymi. W końcu część podatków, które płacimy, idzie właśnie na pomoc społeczną. Problem dotyczy więc de facto nas wszystkich. Jak Wy się na niego zapatrujecie i jakich udzielilibyście odpowiedzi na pytania postawione przeze mnie we wstępie? A na pytanie zawarte w tytule? Sama mam z nim problem, targają mną mieszane uczucia, dlatego ciekawa jestem Waszych opinii.
Niestety ja też słyszałam kilka takich historii, że ktoś dał niby na bułkę, a potem okazało się, że kobieta kupiła za to piwo. Ja daję czasem tylko odprowadzić wózek – pod Lidlem, w którym robię zakupy stoi często taki naprawdę dobrze ubrany pan, zawsze bardzo grzeczny, nigdy nie pijany – jemu daję najchętniej, ale i czasem młodym chłopaczkom też daję. I czasem ulicznym grajkom, ale żebrakom nigdy.
Grajkowie to we Wrocławiu wiosną i latem nieodłączny element wrocławskiego rynku 🙂 Z tym że ich nie wrzucałabym raczej do jednego worka z potrzebującymi – bardzo często muzykują po prostu hobbystycznie 😉
Co robić w takich sytuacjach to dosyć trudny temat. Bo z jednej strony gdy komuś nie pomożemy to możemy czuć się z tym źle, natomiast gdy komuś pomożemy to najczęściej i tak to zaspokoi tylko jego chwilowe potrzeby i za kilka godzin będzie znowu potrzebował pomocy. Co więc robić? Według mnie najlepiej gdy każdy będzie kierował się swoimi wartościami i rozsądkiem.
A co do wydawania kasy nie na to o co się prosi to jest to duży problem, który zniechęca. Alkohol i papierosy to “standard” o którym wielokrotnie słyszałem. Ostatnio również ktoś mi opowiadał, że jakiś pan zbierał pieniądze, bo “brakowało mu 20 groszy do chleba”, a za jakiś czas wyszedł z siatką pełną zakupów (chociaż po przeczytaniu wpisu, nie wiem czy to przypadkiem nie jest po prostu zmieniona wersja historii z Wrocławia).
Do niedawna byłem przekonany, że samemu kupując rzeczy można być pewnym o ich wykorzystanie, jednak historia z przekazywaniem zakupów koledze sprawiła, że nawet w to zwątpiłem.
No właśnie – bardzo słuszna uwaga. Dawanie pieniędzy potrzebującym ma przede wszystkim dla nas znaczenie, dzięki takim drobnym i jednorazowym gestom chociaż przez chwilę mamy poczucie, że zrobiliśmy coś dobrego, że mamy czyste sumienie. A ta osoba, która dostała od nas kilka złotych, zaraz je wyda i znów pozostanie z niczym. Więc na dłuższą metę choćby z tego powodu wspieranie datkami nic nie daje, bo de facto nie zmienia w żaden sposób położenia ludzi biednych…
Czasami do mojego domu dzwonią ludzie proszący o pieniądze na jedzenie.
Mam na to prosty sposób, pieniędzy nie dam, ale za to chętnie pomogę i zapakuję karton mleka, jajka, chleb, jakieś wędliny czy puszki (tak aby mogło zachować długą ważność i nie popsuło się gdy jest ciepło). Wiele razy słyszałam odmowę – dla mnie to prosty znak, ktoś chciał pieniądze na inne rzeczy. Ale zdarza się, że takie osoby przyjmują taki pakunek i są zadowolone. Dla takich osób warto czasami w domu mieć coś na “zapas”.
Z tymi ludźmi chodzącymi po mieszkaniach radziłabym uważać. W mojej poprzedniej lokalizacji sąsiadkę, starszą kobietę, okradli właśnie tacy chodzący i proszący o pomoc, ew. podający się za ludzi ze spółdzielni mieszkaniowej, już teraz dokładnie nie pamiętam. Fakt, że to była jej wina i naiwność. Babcia nieopatrznie oddaliła się szukać jakichś drobnych i nie zamknęła drzwi, w międzyczasie kopsnęli jej rentę z szuflady w komodzie. Ot, życie…
Ja przewaznie nie daje pieniedzy zebrzacym. Czasem na kupienie jedzenia dam sie naciagnac. Raz, gdy parkowalam auto w Warszawie, podszedl do mnie pijaczek proszac o zlotowke na piwko. Mialam wtedy sama bardzo ciezki dzien i wykrzyczalam na niego, ze jest bezczelny, i ze mi nikt na nic za darmo pieniedzy nie daje, i ze tez mi brakuje do kredytu na rate za mieszkanie. Popatrzyl sie na mnie ze zdziwieniem i dal mi 2 zl. Wzielam i zdecydowanie mi to poprawilo humor.
Pomaganie – z drugiej strony – w mojej wlasnej rodzinie sa przypadki osob malo zarabiajacych, ktore zawsze maja pieniadze na papierosy lub na alkohol. Ale pomocy od tych lepiej sobie radzacych w zyciu to zawsze oczekuja. Ja nie pale i zyje mega oszczednie i wkurza mnie, gdy musze pomagac rodzinie, ktora na fajki zawsze kase ma.
Hej Zuza – historia o 2 zł od pijaczka przednia, mimowolnie się uśmiechnęłam 🙂 Poruszyłaś też bardzo ważny temat – pieniądze w rodzinie… Szczególnie, gdy ma się w rodzinie osoby nieodpowiedzialne czy też takie, którym brakuje po prostu odpowiedniej wiedzy finansowej. I znowu – pomagać czy nie? Osobiście też bym nie wspierała w takiej sytuacji, jaką opisujesz – jeśli członkowie rodziny nie potrafią zaoszczędzić na używkach, to pomoc im niesiona tak naprawdę idzie na marne… Tu potrzeba przede wszystkim zmiany podejścia do pieniędzy, a tego nie buduje się, pożyczając pieniądze bez stawiania wymagań…
Bardzo ciekawy artykuł! To czy chcemy pomóc czy nie, powinno być sprawą indywidualną. Sądzę, że nie powinny mieć miejsca sytuacje, gdy czujemy się zmuszeni oddawać pieniądze innym. Ja z zasady nie wspomagam żebraków pieniędzmi ‘’na bilet’’. Niektórzy wychodzą z zasady, że jeśli ktoś szczerze przyzna, że zbiera na piwo, to dadzą. Ja daję tylko tym, którzy starają się w jakiś sposób zapracować na te pieniądze np. grajkom.
Hej Ola 🙂 też zdarza mi się rzucić grosz ulicznym muzykantom… Jak słusznie zauważyłaś – jest to w pewien sposób ich praca 🙂 Więc jeśli umilają mi graniem czas spędzony np. w ogródku piwnym jakiejś kafejki, to czemu nie? Aczkolwiek czasami i oni potrafią być nachalni. Pozdrawiam!
Ja co do zasady nie pomagam osobom, których w ogóle nie znam. A gdy znam kogoś potrzebującego, to zawsze zadaje sobie najpierw pytania:
dlaczego ten ktoś jest biedny?
czy to rzeczywiście nieszczęście?
czy bieda na własne życzenie (nałóg? głupota? lenistwo?)
a jeżeli naprawdę nieszczęście to, co ten ktoś sam zrobił, żeby z niego wyjść?
stara się pracować, choć w niewielkim zakresie?
oszczędza to, co ma?
leczy się lub uczy?
Choć wiadomo, czasami rzuca się dwójkę i leci dalej…
Pozdrawiam,
A.
Ja byłam kiedyś świadkiem, jak dwie dziewczynki (8-9 lat) prosiły o pieniądze na jedzenie. Proszona pani odmówiła, po czym została opluta, zwyzywana itp. Bo dziewczynki (cyganki albo rumunki, sądząc po wyglądzie) uważały najwyraźniej, że im się należy…