Jednym z najczęstszych błędów w dziedzinie oszczędzania pieniędzy, z którym się spotkałam, jest zaciskanie pasa na wydatkach na żywność. Takie oszczędzanie na jedzeniu za wszelką cenę. Bez wody i jedzenia nie ma życia, człowiek po prostu musi jeść. A ponieważ spożywanie posiłku to jedna z tych czynności, które wykonujemy wielokrotnie w ciągu dnia, to instynktownie właśnie tu szukamy oszczędności. Jeśli przesadzimy, to takie podejście może nieść ze sobą fatalne skutki. Z tego względu dość sceptycznie podchodzę do planów oszczędnościowych opierających się głównie na obniżaniu wydatków na jedzenie.
Jesteś tym, co jesz – kwestia zdrowia a oszczędzanie na jedzeniu (i jego jakości)
Mówi się, że jelito cienkie to najważniejszy element naszego układu odpornościowego. Tak, to nie pomyłka 🙂 Jelita wchłaniają z pożywienia to, co organizmowi potrzebne do przetrwania. Jeśli zaczynają szwankować, bo np. bombardujemy je kiepskiej jakości jedzeniem, które ma mało wartości odżywczych, albo takim, na które mamy niezdiagnozowaną nietolerancję, to zaczynamy ogólnie podupadać na zdrowiu.
Niedyspozycja jelit rzutuje na kondycję całego organizmu, a nieleczone stany zapalne i alergie prowadzić mogą do dysfunkcji innych organów. Niektórzy specjaliści np. dopatrują się w zaniedbaniu kondycji jelit praprzyczyny wielu nieuleczalnych chorób autoimmunologicznych.
Nie jestem lekarzem i nie zamierzam robić tutaj wykładu o roli zdrowej, odpowiednio dobranej diety w naszym życiu. W celu lepszego poznania tematu odsyłam do publikacji medycznych.
Ale w kontekście finansowym podpowiem, że jeśli czyjś plan domowego budżetu zakłada maksymalne oszczędzanie na jedzeniu, co przeważnie oznacza sięganie po bardzo tanią, przetworzoną żywność z szerokim wachlarzem sztucznych dodatków i wypełniaczy, to prędzej czy później odbije się to na stanie zdrowia.
Próby wyjścia z choroby, kupno leków, terapie, wizyty u lekarz itd. kosztują bardzo dużo. Nagle okazuje się, że w dłuższej perspektywie wcale na tym tańszym jedzeniu nie zaoszczędziliśmy.
Śmieciowe jedzenie w koszu… Zakupowym
Wiem, jak trudno trzymać się zdrowych zaleceń żywnościowych. Każdy z nas ma na sumieniu mniejsze lub większe grzeszki dietetyczne. Sama mam ogromną słabość do cytrynowego ptasiego mleczka i śliwek w czekoladzie. I czekoladek miętowych. O matko, jakby ktoś postawił je teraz przede mną, to nie wiem, czy bym się opanowała 😉
Ale mam świadomość, że te łakocie nie niosą ze sobą dla mojego ciała żadnej wartości. Kupa cukru, zero wartościowego budulca. Jedzenie ich to po prostu zachcianka i chwilowy zastrzyk hormonu szczęścia. Od czasu do czasu można na nie sobie pozwolić, ale żeby jeść codziennie?
“Kto codziennie jada tyle bezwartościowych słodyczy? No i w ogóle zapychanie się słodyczami raczej nie idzie w parze z oszczędzaniem” – stwierdzicie. To prawda, jednak mi posłużyły one tutaj tylko jako antyprzykład “wartości odżywczych”. Wiele podobnych, bezwartościowych produktów wybieramy z premedytacją, bo przecież realizujemy nasz miesięczny plan oszczędnościowy. I w ten sposób w naszym koszyku lądują np.:
- przetworzone, białe pieczywo zamiast droższych, ale i bardziej wartościowych, pełnoziarnistych wypieków;
- zawierające utwardzane oleje roślinne miksy i margaryny zamiast prawdziwego masła;
- zamiast droższego, pieczonego pasztetu z wysoką zawartością mięsa i podrobów, wyrób pasztetopodobny (tzw. pasztet przemysłowy), gdzie połowa składu to tłuszcz, a reszta to paskudne resztki – mięso oddzielone mechanicznie.
Czy takie oszczędzanie na jedzeniu za wszelką cenę długofalowo się opłaca? Dziś takie zakupy wychodzą tanio, ale jeśli non stop będziemy na nich bazować przy planowaniu posiłków, to w końcu zapłacimy za nie wysoką cenę – zdrowie. Jak mówi mądre porzekadło, skąpy traci podwójnie!
Oszczędzanie na jedzeniu oznacza, że decydujemy się na gorszą jakość
Ta zasada nie zawsze się sprawdza, ale jednak bardzo często jedzenie lepszej jakości jest po prostu droższe. No nie ma zmiłuj. Tania żywność zalegająca na sklepowych półkach jest tania właśnie dlatego, że do jej produkcji stosuje się masę substytutów-zapełniaczy (np. białko sojowe upycha się do produktów mięsnych), pryska nieobojętnymi dla nas i środowiska środkami ochrony roślin, szprycuje wodą z solami konserwującymi (zawsze bardzo podejrzliwie patrzę na krojoną w plasterki, zapakowaną w plastik, mocno wilgotną szyneczkę), albo dorzuca aromaty udające naturalne.
Ostatnio z mężem podziwialiśmy skład jednego syropu “o smaku malin” – tak było napisane na etykiecie, to nie pomyłka. Nie był to “syrop malinowy”. Nie stał nawet koło malin, ale dodano do niego aromat, by smakował właśnie jak syrop malinowy. Piękne maliny miał również na obrazku. A w składzie prezent – multum syropu glukozowo-fruktozowego. Ustrojstwo straszne, ale dla producenta np. soków, jogurtów, deserów i przekąsek tańsze od cukru, więc bardzo często się go dodaje w roli słodzika.
Niestety, z tym wiąże się masowa produkcja – z “wypychaniem” żywności niepotrzebnymi lub tańszymi w produkcji składnikami. I z tym wiąże się też permanentne oszczędzanie na jedzeniu – na dostarczaniu sobie produktów antyżywieniowych!
Lekiem na powyższe zło jest wspieranie mniejszych, lokalnych producentów. Z punktu widzenia naszego portfela – droższych. To nie muszą być jednak od razu producenci, którzy chwalą się w 100% ekologicznymi uprawami czy hodowlą. Ale im mniej w ich wyrobach chemii i “tańszych zamienników zwiększających efektywność produkcji”, tym lepiej.
Mnie samą pozytywnie zaskoczył np. nabiał od Piątnicy. Jest to zdecydowanie producent masowy, cenowa średnia półka. Jego wyroby mleczarskie znaleźć można w całym kraju w większości marketów. Jednak jeśli prześledzicie skład sporej grupy produktów Piątnicy, możecie być mile zaskoczeni.
Ostatnio natrafiłam na smaczny, naturalny jogurt typu islandzkiego z mieloną laską wanilii: mleko pasteryzowane, 20% wsad waniliowy, żywe kultury bakterii jogurtowych. Im krótsza lista składników, tym lepiej 😉 Piątnica ma także produkty dedykowane najmłodszym, z bardzo dobrym składem bez zbędnych dodatków.
Najważniejsze w oszczędzaniu na jedzeniu jest zachowanie zdrowego rozsądku
Na kupno tylko i wyłącznie żywności z górnej półki większości naszego społeczeństwa po prostu nie stać. Jednak wprowadzając stopniowo zmiany do jadłospisu poprzez częstsze sięganie po żywność wyższej jakości, nasz budżet domowy zbytnio nie ucierpi, a zyska na tym zdrowie. A chyba nikt nie wątpi, że jest ono bezcenne i najważniejsze.
Spodziewajcie się większej liczby wpisów żywnościowych na blogu. Nie będę w nich jednak przekonywać Was, jak w nieskończoność minimalizować koszty ponoszone na żywienie siebie i rodziny. Nie będę nakłaniać do stosowania monodiet, bo tak jest taniej i szybciej. Ani też mędrkować, które produkty należy wyłączyć z jadłospisu, bo nie jestem dietetykiem.
Ale podpowiem, jak kupować jedzenie taniej, nie zaniżając przy tym absurdalnie jakości tego, co ląduje na naszym talerzu. A nawet od czasu do czasu zachęcę, by sięgnąć po coś droższego i uzasadnię, czemu taki, a nie inny wybór.
Sama na dniach odwiedzę dietetyka. Ma to związek z pewnym schorzeniem, które zupełnie przypadkowo u siebie odkryłam. Od wielu miesięcy dawało mi ono objawy, które bagatelizowałam i składałam na karb stresu. Odwiedzenie specjalisty i przeprowadzenie odpowiednich badań zalecił mi lekarz medycyny pracy podczas rutynowych badań. Sama nigdy bym nie wpadła, że właśnie TO mi dolega. Potwierdzenie diagnozy ostatecznie nastąpiło w lutym i od tamtego momentu się leczę. Ot, przypadki chodzą po ludziach 🙂 Dieta mnie nie wyleczy, ale wesprze w łagodzeniu objawów.
A jak wygląda u Was kwestia żywienia? Praktykujecie oszczędzanie na jedzeniu? Często sięgacie po “śmieciowe” jedzenie? Co jest tego powodem – brak czasu, brak pieniędzy, brak pomysłu na posiłek lub nie lubicie gotować? A może wręcz przeciwnie – sami komponujecie i szykujecie codziennie wszystkie swoje posiłki? Jeśli należycie do tej ostatniej grupy, to podziwiam!
Podobał Ci się ten wpis? Uważasz go za przydatny? Chcesz mnie wesprzeć? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się nim ze znajomymi! Nieco niżej znajdziesz przyciski do udostępniania artykułu w różnych serwisach internetowych. Dla Ciebie to jeden klik, który trwa chwilę, a dla mnie szansa na dotarcie z wartościowymi treściami do nowych odbiorców 🙂 DZIĘKUJĘ! Zapraszam Cię też do polubienia bloga Kobiece Finanse na Facebooku oraz śledzenia go na Twitterze lub obserwowania na Instagramie. Jestem również obecna na platformie Pinterest. Najbardziej zachęcam jednak do zapisania się na mój newsletter. Wtedy zawsze będziesz na bieżąco z nowymi wpisami, ciekawostkami, wartymi odnotowania wydarzeniami i poradami 🙂 |
Często kupuję białe pieczywo. Nawet nie kwestia ceny, tylko uniwersalności. Kupuję tylko dla siebie samego (studiuję i nie mam rodziny), więc jak biorę biały chleb, to wiem, że potem mogę z nim zrobić kanapki na słodko i na słono, żeby sobie urozmaicić. Wiadomo, że to nie pomaga zdrowiu. Próbuję to jakoś „wyrównywać”- wyeliminowałem soft drinki i przekąski typu paluszki, chipsy praktycznie w 100%. Czasem kupuję mieszanki bakalii i używam ich jako przekąsek.
A oszczędności u mnie wynikają z tego, że robię maksymalnie proste dania: ryż z czymś, makaron z sosem, kasza z mięsem. Praktycznie zero fast foodów, kebabów itp. Minus jest taki, że zazwyczaj ten „wkład” do kaszy, ryżu to coś smażonego 😛
Cześć Adrian! Aż mi się łza w oku zakręciła, bo przypomniałam sobie swoje studenckie czasy 🙂 Wtedy też jeśli już sama robiłam posiłki (bo, co tu dużo kryć, sporo “słoików” z gotowcami przywoziłam z domu rodzinnego), to były to głównie dania jednogarnkowe, właśnie na bazie makaronów, ryżu czy kasz. Pozdrawiam!
Od momentu gdy zostałam mama nasze żywienie przeszło rewolucję! Czytam etykiety,zwracam uwagę na jakość produktów, często kupuje na targach i od lokalnych producentów. Szukam nowych przepisów i smakuje życie. Ostatnio wyeliminowalam nabiał i gluten i jest jeszcze puszniej i roznorodniej. Aż chce się jeść! Ale fakt wzrosły masze wydatki na żywność ale to dobra inwestycja bo wpływa na nasze zdrowie i lepsze samopoczucie. Chcę nauczyć moją rodzinę zdrowo jeść i czerpać z tego radość 😉
Otworzyłaś temat tabu naszego społeczeństwa. Owszem jest od pewnego czasu medialna moda na zdrowe odżywianie, ale ona ma 2 główne oblicza:
– egzotyczne potrawy ze składników, których większości nazw nawet nie słyszeliśmy nigdy wcześniej, a zakup był możliwy tylko w almie..
– chemiczne zestawiki, najczęściej jogurtów (wytwarzanych maszynowo bez udziału bakterii z mleka) z surowym zbożem, czy wariacje owocowe: oba przykłady to masakra dla układu pokarmowego.
A w Polsce wystarczy wyeliminować z diety:
– kurczaki i wieprzowinę
– cukier (nie tylko z torebki, ale wszystkie produkty zawierajace go)
– tłuszcz wieprzowy (zasada jak przy cukrze)
– tłuszcze roślinne utwardzone (zasada jak przy cukrze)
Dodatkowo warto zbadać właściwości swojego organizmu, najlepiej zna się na tym medycyna wschodu (ma ze 4 tys lat), bo np. u mnie wykluczone są też owoce morza – które uwielbiam, pomidory czy kalafior (lista jest dłuższa)
Oczywiście woda: 1,5l dziennie, żadnych herbatek czy innego chemicznego dziadostwa.
To nie jest proste na początku, koszyk na zakupach trudno napełnić, ale po 2 miesiącach organizm odwdzięcza się w niesamowity sposób:
– nadmiary ciała znikają
– sen jak u dziecka
– od rana pełna energia do życia
Polecam – sprawdzone na sobie.
Rozpisałem się o szczegółach a umknął mi główny wątek:
– oszczędzajmy na kupowaniu usług towarzyszących jedzeniu (np. burger z foodtrucka za 24zł kontra taki sam, bezpieczniej wytworzony z nowej knajpki za rogiem, nie modnej jeszcze za 12zł)
– przy dzisiejszych zarobkach zakupy jedzenia to niewielkie kwoty, więc:
– dbajmy o nasz organizm lepszym jedzeniem, to proporcja kosztów jedzenia do zarobków i innych kosztów jeszcze się polepszy.
Cześć Piotrze! Te trzy punkty, które wymieniłeś, to bardzo dobre i trafne rady! Co do usług towarzyszących w gastronomii – to są zabiegi czysto marketingowe, a jednak zdumiewa, jak bardzo są skuteczne. We Wrocławiu obserwuję kilka lokalnych marek, których produkty są dobre, fakt, ale przez to, że zostały ładnie opakowane/podane/ opowiedziana jest wokół nich pewna historia itp., uchodzą za prawdziwe rarytasy. I ludzie są gotowi do nich dopłacać, a nawet stać w długich kolejkach, byleby tylko je dostać – jak za minionego ustroju 😉 Pozdrawiam!
Przyciągnęłaś mnie tym zdjęciem i już się bałam, że Skyr trafi do kategorii śmieciowego jedzenia, ale na szczęście ma dobry skład.
Dużo zdrowia życzę 🙂
Na jedzeniu nie oszczędzam ,ale patrzę co kupuję, raczej korzystam z promocji w marketach, mam swoją zdrową dietę i jej się trzymam. Nie kupuje gotowców ,ale sama przyrządzam jedzenie w domu.:-)
WOW, codziennie sama szykujesz posiłki? Tak jak pisałam w artykule, podziwiam takich ludzi. Ostatnio często brakuje mi czasu na gotowanie, pochłaniają mnie różne inne zajęcia. Jak nie naszykuję sobie posiłków na kilka dni z góry, to bywa krucho – w tym sensie, że kupuję “na mieście”. A bardzo lubię gotować, eksperymentować, próbować nowych smaków. Pozdrawiam!
Co do Piątnicy całkowicie się zgadzam, odkryliśmy ją jakiś czas temu i nie mogę się nadziwić, że kiedyś przechodziłem obok tych produktów obojętnie. U nas na jedzenie idzie najwięcej pieniędzy, takie też mamy założenie – wolimy jeść pełnowartościowe posiłki, mieć dobrą odporność i być w dobrej kondycji, niż biegać po lekarzach i wykupywać całe reklamówki leków 🙂
Nie jem śmieciowego jedzenia i popieram artykuł. Uważam, że można jeść zdrowo i niezbyt drogo (jeśli nie wybieramy egzotycznych i „dziwnych” składników). Też lubię Piątnicę, bo ma naprawdę świetne jakościowo produkty i często po nie sięgam, LR zazwyczaj wybieram te naturalne, bez dodatków – dorzucam sama świeże owoce albo jem solo 🙂
I trzymam kciuki za wpisy żywieniowe 🙂
“Gdybyśmy nie musieli jeść wszyscy bylibyśmy milionerami” – taki cytat gdzieś usłyszałem.
Ja również jestem zwolennikiem prawdziwego jedzenia. Mnóstwo czasu spędzam na czytaniu etykietek i wybieraniu tego co nie ma chemii, wypełniaczy, nabiału (alergie). Niestety – lub stety ogranicza to zakupy do produktów podstawowych, nieprzetworzonych: warzywa, owoce, tłuszcze, mięso.
Wolę zjeść kawałeczek kurczaka czy kotleta niż wielką kiełbasę czy parówkę bo tam niewiele mięsa jest.
Dobra dieta nie musi być wcale droga. Jak odrzucimy wszelkie niepotrzebne produkty bez wartości odżywczych możemy się zdziwić ile ubyło nam z koszyka. A to co oszczędzimy możemy przeznaczyć na prawdziwe jedzenie. I może się okazać że co dziennie jemy mięso, rybę czy jajka.
Ciekawy cytat, coś w tym jest 🙂
To prawda, odstawienie zbędnych produktów-przekąsek pozwala zaoszczędzić spore sumy, które później można przeznaczyć na wartościową żywność. I w tym sensie warto szukać tego typu oszczędności – przyniosą korzyści i dla zdrowia, i dla portfela. Pozdrawiam!
Akurat oszczędzam na wszystkim, ale nie na jedzeniu 🙂 Ostatnio zresztą rozpisałam się o tym u siebie na blogu. Wybieram przede wszystkim produkty lokalne i sezonowe, nieprzetworzone i z prostym składem. Wg mnie na jedzeniu – o ile oczywiście nie jest się biednym studentem – naprawdę nie wolno oszczędzać. Z kolei gotowanie w domu to spore obcięcie kosztów!
Jedzenie to jest w tym momencie jedyna rzecz, na której nie oszczędzam. 😀 Za bardzo kocham jeść – dobrze zjeść – smacznie i zdrowo 🙂
Powiem szczerze, że śmieciowe jedzenie jest o wiele tańsze i łatwiejsze w wykonaniu niż zdrowe żywienie.
To prawda (choć nie do końca), dlatego większość ludzi się na nie decyduje – z wygody i oszczędności. Ale jeśli kupowanie dobrego jakościowo jedzenia potraktujemy jako inwestycję długoterminową, to pewnego dnia uda nam się zmienić podejście i nawyki żywieniowe 🙂
No niestety jeśli liczymy na jakość, to trzeba dopłacić. Należy uświadamiać ludzi, że oszczędzanie na jedzeniu nie jest dobrym rozwiązaniem, dlatego cieszę się, że napisałaś ten tekst. 🙂
Kilka tygodni temu żonie udało się wreszcie wysłać mnie do dietetyka. Od tego czasu moje wydatki na jedzenie spadły o 400 zł(!). A jem sporo. W innym składzie niż wcześniej, jednak jem sporo na tej diecie. Pierwsza moja obserwacja, że mądrze zaplanowany jadłospis sprawia, iż nic się nie marnuje. Ciecieżyca ugotowana wczoraj rano, pojawia się w daniach, które zjadam dziś do końca dnia. Planowanie to jest to 🙂 Przy okazji gdzieś zniknęło 6 kg..
Wow. Świetny wpis . Widzę – że mamy bardzo podobne podejście do oszczędzaniu na jedzeniu. Czyli patrzymy na to co jemy – bez oszczędzania na jakości. U mnie to jest w miarę łatwe jak się chce. Własne owoce, warzywa, przetwory, mrożonki. Nawet jajka 🙂 Życie na wsi ma swoje plusy. Szczególnie te żywieniowe. I mniej pokus. Hipermarkety nie są za rogiem. Trzeba przejechać przynajmniej 10 km by do nich trafić. Więc się po prostu nie chce jechać po szybkie gotowe jedzenie. Łatwiej i szybciej zrobić coś samemu 🙂
Ps. Świetny blog – będę zaglądać częściej
Na jedzeniu sie nie oszczędza, tak samo jak na winie.
Zawsze myślałem, że oszczędzanie na jedzeniu to dobry pomysł, ale po przeczytaniu tego artykułu zastanawiam się, czy to naprawdę opłacalne, biorąc pod uwagę wpływ na zdrowie i jakość życia.