Znasz to uczucie? Bardzo Ci na czymś zależy. Masz wielki zapał, by pozytywnie zakończyć powzięte postanowienie, by przedsięwzięcie, którego się podjęłaś, odniosło sukces. To może być cokolwiek: zdanie egzaminu na bardzo dobrą ocenę. Trafienie na czas na lotnisko, by wylecieć na wymarzony grecki urlop. Zrobienie dobrego wrażenia na potencjalnym pracodawcy podczas rozmowy kwalifikacyjnej. A gdy przychodzi co do czego, to… Klops. Klapa i porażka na całej linii. Znajoma, która do dnia egzaminu balowała co noc, zdała go z oceną dostateczną. Tak samo zresztą, jak Ty, tyle że Ty uczyłaś się pilnie od wielu tygodni, odmawiając sobie uciech życia studenckiego. Samolot na Kretę nie odleciał w ogóle, bo trafiłaś w sam środek protestu załogi. Natomiast na rozmowie rekrutacyjnej wylałaś na siebie herbatę i zaklęłaś z tej okazji siarczyście, przez co wszelki czar profesjonalizmu prysł. Peszek, czyż nie? Taki sam pech przytrafić się też może człowiekowi na niwie finansowej.
Kult życia bez skazy
Porażki są nieodłącznym elementem życia, ale ogólnie nie lubimy o nich rozmawiać. Media tzw. “lajfstajlowe” też za bardzo nie lubią. W końcu serwują nam obraz życia usłanego różami, po brzegi wypełnionego sukcesem. Życia, do którego dążyć powinniśmy poprzez bezkrytyczną konsumpcję. Gdzie nie spojrzysz, patrzą na Ciebie z okładek czasopism kobiety wiecznie młode, nienagannie ubrane, z talią osy. Idealne matki, żony, business woman.
Otwierasz taki magazyn, a tam ciąg dalszy ofensywy idealizmu: piękne, przestronne, czyste wnętrza, po których baraszkują grzeczne, nieumorusane resztkami kaszki dzieci. Wszystkie przedmioty i dekoracje na swoim miejscu, zero przypadkowości. I one – dostojne panie na włościach, rozpostarte na skórzanych kanapach w swoich urządzonych zgodnie z najnowszymi trendami salonach. Zaiste, perfekcyjne panie domu. Do tego szeroko uśmiechnięte. Jakby mówiły Ci prosto w twarz: w moim życiu nie ma trosk i wszystko jest na tip-top.
Zajrzysz na Instagram, a tam kolejna fala perfekcjonizmu. Wysportowane sylwetki, dopracowane makijaże, sterylne wnętrza, markowe ciuchy, westchnienia podziwu i deklaracje uwielbienia w komentarzach.
Twój wewnętrzny krytyk zabiera głos
A potem zerkasz nieśmiało na swój pokój. Na rozsypany wokół kuwety żwirek, walające się tu i ówdzie skarpetki (Twoje lub Twojego partnera, trudno ocenić), milimetrową warstewkę kurzu na regale, lekko zasuszone kwiaty na parapecie (uuuups, chyba nikt ich w weekend nie podlał!)… No i drapiesz się po swojej głowie (kurde, rano nie zdążyłaś umyć włosów!), poprawiając jednocześnie znoszony, acz bardzo wygodny dres i zastanawiasz się, co robisz nie tak, że Twoje życie nie jest takie, jak z przysłowiowego obrazka. Gdzie popełniasz błąd?
Potem już leci wodospad wewnętrznego rozgoryczenia. Jesteś dla siebie bezwzględnym krytykiem, nie szczędzisz sobie ocen:
“Jesteś taka roztrzepana i życiowo nieogarnięta, nic ci nie wychodzi!”
“Ale jesteś głupia, jak mogłaś zrobić coś takiego?!”
“Nigdy nie schudniesz – nie masz silnej woli, niezdara!”
“Zobacz, jak Nowakowa dba o siebie. Znajdzie chwilę na wystrojenie się. Potrafi zarządzać swoim czasem, nie to, co Ty, miernoto!”
STOOOOOOP!!!
Nie daj się zapędzić w tę pułapkę
Sama nieraz łapię się na tym, że moje myśli niebezpiecznie zbaczają na podobny tor: to ze mną jest coś nie tak, jestem (tutaj wstaw odpowiedni epitet), czemu nie pomyślałam o tym wcześniej… I jak to świadczy o mojej kondycji umysłowej. Litania zarzutów!
Każdy ma swoje chwile słabości, gorsze dni. Składa się na to sporo czynników, w tym też niesprzyjające okoliczności, na których pojawienie się nie mamy wpływu. Przy okazji opisywania przygotowań do wyzwania PMO na blogu, również wspominałam o tym, że coś nie do końca poszło po mojej myśli. To normalny element życia. Ryzyko. Nieprzewidywalność. Nie da się wszystkiego dokładnie zaplanować. Dlatego warto czasem sobie odpuścić, zamiast popadać w rozpacz. Otrzepać kolana, wstać i dalej robić swoje, zacząć realizację planu B. Aż do skutku.
Wyrzucanie sobie w myślach od najgorszych nic dobrego ze sobą nie przyniesie, a tylko jeszcze bardziej popsuje nam nastrój i zniechęci do działania. Trzeba dawać sobie przyzwolenie na pomyłki, spróbować sobie wybaczać. Dawać sobie pole do dalszej nauki, wyciągania wniosków z porażek i niepowodzeń.
Tak właśnie wygląda droga do sukcesu. Jest kręta i pełna pułapek, dołków i wzniesień. Pozornie nie do przejścia. Wszyscy “znani i lubiani”, zanim doszli na szczyt, wielokrotnie się potykali. Nieraz tracili fortuny, nim osiągnęli bogactwo. Myślę, że doskonale uświadamia to infografika, którą znajdziesz pod tym linkiem.
Świat utrwalany w internecie to iluzja
Powtórzę jeszcze raz: nie ma ludzi idealnych. W internecie można na pęczki znaleźć osoby, które KREUJĄ swoje życie na takie bez grama niepowodzeń. Odsłaniają tylko to, co pozytywne. I wpędzają przez to innych w kompleksy, wywołują wyrzuty sumienia.
Nie pokażą Ci np.:
- swojego zdjęcia zaraz po przebudzeniu, gdy wstają z podkrążonymi oczami i szarą cerą. Nie ujawnią, jak wyglądają po nieprzespanej nocy, bo aby zapracować na swój sukces, siedzieli niemal do rana nad kolejnym zadaniem do wykonania.
- swojego zapłakanego, zasmarkanego dziecka, które już drugi tydzień walczy z przeziębieniem, bo przecież lajki zbierają jedynie dzieci z roześmianymi oczami, wokół których roztacza się jasna poświata – są niemal jak małe aniołki.
- kłótni małżeńskiej i grymasu bólu, bo takie przyjęli założenie, że publikują na swoich profilach w social media jedynie te zdjęcia, na których trzymają się za ręce lub wtulają w siebie czule na tle zachodzącego słońca.
- wściekłości i ilości zmarnowanych godzin na upieczenie ciasta-zakalca, bo przecież to się nie godzi, by na blogu kulinarnym publikować fotografie niewypałów. “Obcykana” będzie dopiero trzecia, udana próba, wywołująca u widzów cieknącą ślinkę.
Czy to źle? W gruncie rzeczy – nie. Ludzie mają wewnętrzną potrzebę, by pokazać się z jak najlepszej strony. Chcemy być akceptowani “w stadzie”. Pragniemy, by nasze życie było piękne. Ot, takie niespełnione tęsknoty za byciem kimś lepszym.
Najważniejsze jest, by być tego świadomym – i nie dać się wpędzić w kompleksy. Nie porównywać się do innych, nie przyjmować wszystkiego bezkrytycznie. Nie czuć się kimś gorszym, ponieważ znamy tylko maleńki wycinek czyjegoś życia. Ten wycinek, którym ten ktoś nie wstydzi się z nami podzielić.
Porażki finansowe – bolesne, ale i one czegoś uczą
I po tym przydługim, psychologicznym wstępie, wreszcie nadszedł czas na porażki finansowe… Jak myślisz, czy wszyscy specjaliści finansowi, blogerzy, doradcy inwestycyjni itd., nigdy nie zaliczyli żadnej porażki? Nie zrobili czegoś głupiego, przez co stracili kupę forsy albo okazję do zarobienia góry pieniędzy? Nie zapędzili się w ślepą uliczkę i potem pośpiesznie wycofywali z nieudanej inwestycji?
Mogę się założyć (nie bierz ze mnie przykładu, zakładanie się może być zgubne 😉 ), że każdy z nich ma jakąś wstydliwą wtopę na sumieniu!
Tak samo jest i ze mną. Jeśli mogłoby to Ciebie podbudować na duchu – czytaj dalej. Poniżej lista kilku moich finansowych porażek.
Wróżka – złodziejka
Będąc na pierwszym roku studiów, dałam się podejść ciężarnej cygance, która wróżyła z dłoni za symboliczny datek 5 zł i w ten sposób zbierała na rodzinę. Jej historia mnie wzruszyła, więc się zgodziłam. Wywróżyła mi niebieskookiego męża (w sumie się zgadza, ale miała spore szanse, że trafi z kolorem) i 3 dzieci – samych synów (w sumie to jeszcze się okaże, czy się zgadza). Życzyła mi szczęścia i zniknęła.
Dopiero kilka minut po tym, jak się rozeszłyśmy, zorientowałam się, że z portfela ubyło mi 50 zł.
50 zł!!! Na studencką kieszeń to fortuna, czasem tyle musiało człowiekowi starczyć na tydzień. Byłam zrozpaczona i przeklinałam na głos swoją naiwność. Jak to się mawia: kto ma miękkie serce, musi mieć twardą d*pę… Do dziś nie wiem, jak ona sprawiła, że ten banknot zniknął mi z portfela. Może ktoś jeszcze za mną stał i widział, gdzie wkładam portfel – i niepostrzeżenie go opróżnił i odłożył na miejsce? Już się nie dowiem.
Nauka na przyszłość: przy obcych nie pokazuj, gdzie przechowujesz pieniądze, a torbę z portfelem zawsze trzymaj w zasięgu swojego wzroku, najlepiej przed sobą.
Tłumaczenie “na próbę”
Kolejna historia również dotyczy moich czasów studenckich. Studia to jednak szkoła życia, nie ma co…
Pewnego dnia postanowiłam, że jak na studentkę germanistyki przystało, prócz udzielania od czasu do czasu korepetycji, spróbuję dorobić poprzez sporządzanie tłumaczeń polsko-niemieckich i niemiecko-polskich. Zarejestrowałam się w jednym internetowym serwisie ze zleceniami i zaczęłam polować na okazje. Ciężko było złapać coś sensownego.
Aż pewnego dnia otrzymałam mail z interesującą ofertą: korekta tekstu naukowego napisanego po niemiecku i dopisanie tłumaczenia niektórych bardziej złożonych fragmentów. Tekst traktować miał o czymś związanym z Unią Europejską i gospodarką. Zleceniodawca oferował atrakcyjną stawkę, jednak przed podjęciem decyzji o współpracy poprosił o przetłumaczenie mu fragmentu na próbę. Fragment miał 2 lub 3 strony A4, teraz dokładnie nie pamiętam.
Byłam bardzo podekscytowana i podjęłam się tego wyzwania. Bardzo szybko odesłałam poprawiony tekst i… nastała cisza. Napisałam jeszcze ze dwa-trzy maile z pytaniem, czy ma jakieś uwagi i czy nawiążemy współpracę, ale zleceniodawca nigdy już się nie odezwał.
Potem dowiedziałam się od znajomej ze studiów, że i ona natrafiła na tego samego gościa. Historia podobna, jak do mojej – kontakt się urwał po odesłaniu próbki. Porównałyśmy: tekst, którym ona się zajmowała, stanowił kontynuację fragmentu, który ja poprawiłam. Doznałyśmy olśnienia. Zastanawiałyśmy się, ile jeszcze takich “rozdziałów” ten cwaniak rozesłał po ludziach z naszego kierunku, aż w końcu miał całą pracę poprawioną za darmo.
Nauka na przyszłość: jeśli działasz przez internet jako wolny strzelec, miej gotowe jakieś bazowe portfolio. Nie zgadzaj się na robienie czegoś na próbę, za darmo. Żądaj zapłaty z góry, w dwóch ratach lub w określonym terminie od dnia wystawienia rachunku. Warunki współpracy miej spisane w umowie.
Remonty i wyposażenie nowego mieszkania
Tutaj nie będę się rozwodzić. Historia ma kilka wątków i dotyczy wynajmu ekipy remontowej oraz firmy montującej meble kuchenne na wymiar. Opisałam ją niecałe dwa lata temu na blogu, przeto odsyłam do wpisu, który był jej częściowo poświęcony.
Nauka na przyszłość: zawsze żądaj wglądu do cennika i przedstawienia sposobu sporządzenia szczegółowej wyceny. Spisuj harmonogram i domagaj się wpisania do umowy wielkości kary za rażące niedotrzymanie warunków umowy.
Okazja przemknęła koło nosa
I na koniec dodam najświeższą sprawę, która po części skłoniła mnie do napisania tej notki… Niedawno na moim fanpage’u na Facebooku informowałam o bardzo korzystnej ofercie dla posiadaczy konta w serwisie Allegro. Serwis nawiązał współpracę z Nest Bankiem, który zaoferował ograniczoną czasowo promocję na założenie u nich lokaty z wysokim oprocentowaniem 4,1% w skali roku przez 3 miesiące.
Założyłam więc konto w Nest banku i czekałam na koniec października, by przenieść część środków z konta oszczędnościowego (akurat kończyła się promocja) na tę wypasioną lokatę oraz na wypłatę, która mi zwykle wpływa na konto w okolicach 8-9 dnia miesiąca.
I co się stało? Ano stało się, że przegapiłam moment wpłaty na lokatę. Ubzdurałam sobie, że mam na to czas do 30 listopada. Natomiast w regulaminie promocji jak byk stoi: na złożenie wniosku i wpłacenie pieniędzy klient ma 30 dni od momentu pierwszego logowania na konto. Moje 30 dni minęło 18 listopada, gdy wróciłam, o ironio, z prowadzonych w Gdyni warsztatów dotyczących zarządzania domowym budżetem 🙂 Szach mat!
Kiedy zorientowałam się o przegapieniu terminu? Wczoraj. Ale byłam zła! Wybuch wściekłości zaliczyłam ogromny. Wtopa z lokatą uwolniła tak naprawdę wszystkie moje frustracje, które mi się nagromadziły w ostatnim tygodniu: masa obowiązków na głowie, gorący okres w firmie, nadgodziny w pracy, zmęczenie, niewyspanie i jeszcze TO na dokładkę. Szurnęłam przez biurko telefonem (i teraz cieszę się, że go nie uszkodziłam – hehe – to dopiero byłaby strata!) i z wiązanką wulgaryzmów na ustach poszłam spać.
Minął dzień i już się z tego śmieję. Ale mój troskliwy mąż przezornie kupił mi cytrynowe Ptasie Mleczko i deserową czekoladę z miętowym nadzieniem na osłodę i złagodzenie skołatanych nerwów 😉 Kochany jest <3
Nauka na przyszłość: wysypiaj się, wypoczywaj i czytaj uważnie regulaminy. A najlepiej po pewnym czasie, po kilku dniach do nich wróć i upewnij się, że “nie zmieniły brzmienia” 😉 Akurat mój mózg spłatał mi figla, przekręcił przeczytaną informację i utrwalił w pamięci złe dane.
Mam nadzieję, że chociaż to konto w Nest banku było tego warte…
…bo głupio mi tak teraz z niego rezygnować 😉 Ktoś tu posiada, używa i pocieszy? 🙂
No i nadeszła chwila dla odważnych… Podziel się swoją finansową porażką w komentarzu! 😉 Ulżyj sobie, wyżal się, a potem dzielnie krocz dalej i wytrwaj w swoich finansowych postanowieniach!
Cześć Dana 🙂
Konto – i to więcej niż jedno – w Nest Banku mam, korzystam z niego i jestem bardzo zadowolony. To jedyny znany mi bank, gdzie wszystko jest za darmo bez żadnych warunków. Również oszczędzanie tam ma sens, bo na tle oprocentowania (zwykłego, na promocyjne nie zwracam uwagi) wypada znakomicie. Przyjrzyj się też kontu Nest Rodzinne Oszczędności, bo jest czemu.
Dla Nest Banku po kilkunastu latach porzuciłem Inteligo, które było bardzo, bardzo długo moim podstawowym bankiem. Myślę więc, że jeśli z nowego konta zaczniesz korzystać i przyjrzysz się reszcie oferty NB, to dojdziesz do wniosku, że jednak warto było i że wszystko jest po coś. Głowa do góry 🙂
Cześć Marek 🙂 Dzięki za słowa otuchy. Pokorzystam nieco z tego konta, jeśli przypadnie mi do gustu, to zachowam na dłużej. Z tego, co piszesz, wygląda to sensownie 😉 Pozdrawiam!
Na swoim komcie nie mam wielkich, spektakularnych porażek finansowych typu bankructwo, czy coś podobnego, ale na swoim koncie mam kilka takich spraw, którymi nie lubię się zbytnio chwalić- Chodzi o moje inwestycje. Kilka lat temu zacząłem przygodę z giełdą i jako, że nie byłem do tego zbytnio przygotowany utopiłem tam kilka tysięcy złotych. Spółki w które poinwestowałem w ciągu kilku miesięcy potraciły po 90% więc mój zainwestowany kapitał szybciutko stopniał (opowiadałem o tym w swoim podcascie). Miał być wielki sukces a była totalna klapa. Całe szczęście, że wyciągnąłem z tamtych porażek lekcję. Szkoda tylko, że była ona taka kosztowna. Ale może się jeszcze odkuję 🙂
Cześć Wojtek! Strata rzędu 90% musiała być faktycznie dotkliwa :O Jak sobie radziłeś na początku ze świadomością utraty naprawdę dużych pieniędzy? Takie są właśnie uroki giełdy – szansa na większy zysk rodzi też większe ryzyko straty. Życzę powodzenia w dalszych inwestycjach!
Całe szczęście chociaż tyle widziałem o inwestowaniu, aby w giełdę włożyć te pieniądze, które rzeczywiście mogę stracić :). Skoro więc traktowałem te pieniądze jako coś co i tak może zniknąć strata nie bolała aż tak bardzo.
Super urzeczywistniający post 🙂 Dzięki za niego w imieniu wszystkich osób, które przeżywają napięcia ze względu na wyidealizowany, ulizany świat promowany przez najważniejsze media 🙂
Dobrze napisane. Tak już w życiu jest że porażki są obok sukcesów i inaczej się raczej nie da. Mnie czasami gubi robienie paru rzeczy na raz, albo zbyt szybkie klikanie zatwierdź. Jak przy ostatnich zakupach w internecie jakiś przecenionych ciuchów. Jak przyszły okazało się, że mam 2 takie same bluzki…
Każdy w internecie chwali się tym co ma najlepsze, żeby wzbudzić zazdrość, a nie pokazuje swoich bolączek żeby zostać wyśmianym. Przecież każdy chce być na szczycie piramidy popularności.
Porażki bolą bardzo, ale nie są takie złe, jeśli wyciągniemy z nich wnioski….
Myślę że każdy kiedyś zaliczył jakąś “wtopę”, ale ale albo szybko wymazał ją z pamięci, albo wstydzi się jej do dziś, więc publicznie nie napisze 😉
Porażki się zdarzają każdemu. Ważne by wyciągnąć z nich wnioski. Mi też finansowo nie wchodzi, i ostatnio nawet ratowałam się pożyczką. Nowa chwilówka na szczęście już spłacona i znów próbuję walczyć z finansami rozsądnie – a przy świętach może być różnie.
Cieszę się, że stworzyłaś taki post, bo pokazuje, że nawet ekspert finansowy czy bloger to też człowiek i jemu też czasem powinie się noga 😉 najweżniejsze jest to, że po każdej porażce jesteśmy o te jedną lekcję mądrzejsi i drugi raz raczej już nie popełnimy tego samego błędu
Ostatnio też się nad tym zastanawiałem.
Na zachodzie kult bycia idealnym raczej jest z potrzeby równania do góry, poprawienia swojej sytuacji. U nas chyba z racji bycia ekspertem od wszystkiego i wiecznej nieomylności.
Kto się myli ten trąba, przecież prawdziwy Polak się nie myli. A jednak to błędy uczą najwięcej.
Oj zdarzyło się, zdarzyło. Zapomnieć odpisać na maila z prośbą o ofertę, na przykład. Dzisiaj prowadzę kalendarz i zapisuję takie, bądź co bądź, ważne informacje. Tekst świetnie napisany i ciekawie porusza sprawy finansów. Polecam!