Miałam wypadek. Wciąż jestem w szoku i na przemian mam napady wściekłości i smutku, przede wszystkim dlatego, że mój rower wygląda jak po zderzeniu z czołgiem (powyginane błotniki, rozwalona osłona na łańcuch, wygięty pedał z korbą, przednie koło powykrzywiane), ale niestety, podobny bajzel może się przytrafić każdemu – i tym nagminnie prawo łamiący, i tym przesadnie ostrożnym. Całe szczęście, pan kierowca okazał się miłym człowiekiem, pozbierał wrak mojego jednośladu do bagażnika i odwiózł mnie do domu. Spisaliśmy protokół wypadkowy, a pan zaoferował nawet pomoc w naprawie roweru, gdybym nie mogła znaleźć odpowiedniego koła. A potem szybko udałam się na SOR, by sprawdzić, czy i u mnie nic się poważnie w efekcie nie “wykrzywiło”.
Wygląda na to, że skończyło się tylko na imponujących siniakach i opuchniętym, bolesnym kolanie. RTG złamania nie wykazało – jupi! Pęknięcie kości stawu kolanowego to straszne utrapienie i gwarantowane dolegliwości do końca życia, więc miałam szczęście w nieszczęściu. Za tydzień kontrola u ortopedy, by wykluczyć utworzenie się krwiaka.
Jednak wbrew pozorom dopiero teraz przede mną część najbardziej “ekscytująca”. Czyli walka z ubezpieczycielami o odszkodowanie. Coś czuję, że da mi ona nawet bardziej w kość, niż 8 godzin spędzonych na pogotowiu, głównie na oczekiwaniu między jednym badaniem a drugim.
Wypadki wcale rzadko się nie zdarzają…
Jechałam rowerem do pracy, więc teoretycznie pierwsza linia starcia to odszkodowanie od pracodawcy z tytułu wypadku na drodze do pracy, druga sprawa, to moje ubezpieczenie NNW, a trzecia sprawa, odszkodowanie z OC. Mam nadzieję, że komplikacji żadnych po tym niefortunnym zderzeniu nie będzie, ale i tak przez nadchodzące 30 dni muszę bacznie siebie obserwować.
Szczerze? Odechciało mi się jeździć na rowerze… Przez najbliższy tydzień i tak mam zakaz wszelkiej aktywności. Mam doła. A z drugiej strony doskonale wiem, że jazda tramwajem czy autobusem wcale nie gwarantuje większego bezpieczeństwa. W maju zeszłego roku tramwaj, którym jechałam, wjechał w drugi. A ja, w efekcie uderzenia się w głowę, nabawiłam się bólu karku i dwóch tygodni rehabilitacji, na którą składały się takie cuda, jak ćwiczenia, jonoforeza i magnetoterapia na koszt NFZ.
To już drugi raz, jak otarłam się o poważne niebezpieczeństwo (fatum?). A nawet trzeci, jeśli liczyć również inne zeszłoroczne zdarzenie.
Była wichura, szłam chodnikiem, wzdłuż chodnika rosły starawe drzewa; w jednym z nich odłamał się konar i spadł tuż przede mną, a jego drobniejsze gałęzie przejechały mi po łbie. Szłabym nieco szybciej, dosłownie była metr dalej w tym czasie – to nie wiem, czy kiedykolwiek założyłabym tego bloga. Prawdopodobnie w tym roku rodzina paliłaby mi znicze 1-go listopada… I nawet ubezpieczenie NNW by nie pomogło…
Posiadanie ubezpieczenia NNW jest bardzo ważne
Już od dawna zdaję sobie sprawę, jak cholernie ważne jest posiadanie ubezpieczenia. I to samo chcę uświadomić Wam:
- Nie jesteś ubezpieczona?
- Nie masz ubezpieczenia NNW?
- Jedziesz na wakacje za granicę i nie wykupujesz ubezpieczenia podróżnego?
- Czy kiedykolwiek słyszałaś o czymś takim jak EKUZ? Itp., itd.
Jeśli w tym momencie jedyną rzeczą, jaką jesteś w stanie z siebie wydukać, jest przeciągłe “eee”, “yyy” czy inne bliżej nieokreślone odgłosy werbalne… Stuknij się w głowę (byle nie za mocno) i… Kobieto, ubezpiecz się! Ubezpieczenie NNW to absolutne minimum!
Postanowiłam, że na blogu od czasu do czasu wrzucę jakiś wpis poświęcony właśnie ubezpieczeniom. Niestety, niewdzięczny los chce, że mam z tą tematyką jakieś doświadczenie.
Świat ubezpieczeń to temat-rzeka… A założę się, że np. o pewnych ubezpieczeniach nie miałaś dotąd bladego pojęcia. No bo np. co to za dziwactwo – ubezpieczenie od raka piersi? A jednak, jak widać, i takie “dedykowane” ubezpieczenia się zdarzają.
Tak więc, machina z moimi bojami ubezpieczeniowymi została odpalona. Teraz się okaże, ile dodatkowych nerwów i bólu głowy będzie mnie to kosztować. Nie znoszę latania od urzędnika do urzędnika, wypełniania stosu kartek papieru, na których instrukcje są napisane takim językiem, że chyba tylko autor wie, co miał na myśli (chociaż i tu mam wątpliwości czasami…).
Od znajomej dostałam namiar na ponoć rewelacyjną kancelarię odszkodowawczą, która kiedyś jej pomogła po wypadku, więc mam zamiar ich w mojej sprawie zaangażować. Mam nadzieję, że pomogą uzyskać odszkodowanie. Zobaczymy, na ile są szybcy i skuteczni.
Podobał Ci się ten wpis? Uważasz go za przydatny? Chcesz mnie wesprzeć? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się nim ze znajomymi! Nieco niżej znajdziesz przyciski do udostępniania artykułu w różnych serwisach internetowych. Dla Ciebie to jeden klik, który trwa chwilę, a dla mnie szansa na dotarcie z wartościowymi treściami do nowych odbiorców 🙂 DZIĘKUJĘ! Zapraszam Cię też do polubienia bloga Kobiece Finanse na Facebooku oraz śledzenia go na Twitterze lub obserwowania na Instagramie. Jestem również obecna na platformie Pinterest. Najbardziej zachęcam jednak do zapisania się na mój newsletter. Wtedy zawsze będziesz na bieżąco z nowymi wpisami, ciekawostkami, wartymi odnotowania wydarzeniami i poradami 🙂 |
1 komentarz do “Kobieto, ubezpiecz się!”