Trudno nie zgodzić się z faktem, że w Polsce sytuacja na rynku pracy nie jest optymistyczna. Z jednej strony uwiera problem rosnącego prekariatu. Z drugiej znowu bolączka znikomej przedsiębiorczości wśród młodych ludzi, którym teoretycznie mentalność wcześniejszych pokoleń przecież powinna być raczej obca. Rząd powinien tworzyć miejsca pracy… Brednie – pobudka! Nie ten ustrój! Rząd może co najwyżej tworzyć dobre przepisy i procedury pod rozwój działalności i inwestycje (=ułatwiać start nowym przedsiębiorcom, odpowiednio ich stymulować do działania – co nie ma nic wspólnego z dawaniem na tacy gotowych rozwiązań). Sam jednak miejsc pracy jako takich nie otworzy. Chyba, że chodzi o zwiększenie zatrudnienia w administracji państwowej, ZUSach i innych wrzodach… Ale tego nikt by nie chciał.
Młodzi na śmieciówkach a młodzi przedsiębiorcy
Wśród moich znajomych wyraźnie kreślą się dwie grupy – pierwsza, do której należą osoby, które odważyły się zostać “własnymi szefami” i prowadzą działalność gospodarczą (i często jednocześnie pracują na etat) oraz druga – którzy pracy nie mają, mają bardzo nisko opłacaną lub pracują na podstawie “umowy śmieciowej”. Ba, sama przez pewien czas jechałam na śmieciówkach (co się dumnie zwało “przedłużeniem stażu”).
Z doświadczenia wiem, jak frustrujące potrafi być poszukiwanie pracy dla kogoś z umiejętnościami, chęcią – no i wykształceniem (a uchowaj, jeśli nadal się kształcisz! Dziękują na starcie). Jednak kompletnie nie rozumiem postawy osób, które mają źle, narzekają, że mają źle i nie robią przy tym nic, by swą sytuację zmienić. Albo prowadzą “działania pozorowane” w postaci 3 CV wysłanych na przestrzeni kilku(nastu) miesięcy. Taka nieco wypaczona postawa asekurancka, o której pisała jakiś czas temu Gazeta Prawna.
Grupa “samodzielnych i zaradnych” też narzeka – bo kto nie narzeka? – jednak są to, jak się przekonałam, narzekania innego kalibru. Nie jest to złorzeczenie na partacką ekipę rządzącą (serio – czy to ich wina, że na te 3 CV nikt nie odpisał?). Ani nawet na konieczność ciągnących się kolejny tydzień nadgodzin, za które nie dostaną pieniędzy itp. Swoją drogą – skoro Tobą poniewierają i na to bez słowa sprzeciwu pozwalasz, to się nie dziw, że wykorzystują i nie płacą.
Podstawowa różnica leży w sposobie myślenia
Problemem dla nich jest zbliżający się termin egzaminu z dziedziny XYZ, bo przez taki a taki okres w roku na niego uczęszczali, by podnieść swoje kompetencje. A tutaj przecież gonią kolejne zlecenia, doba za krótka… Albo dokładnie planują swoje nowe przedsięwzięcie, które ma wielkie szanse stać się dochodowym, dogrywają więc warunki umów i rozglądają się za pewnym źródłem dofinansowania, spluwając przez ramię, że wyjdzie drogo. Albo wzdychają, że konkurencja duża. Po czym siadają przy biurku i szukają nowych rozwiązań na zwiększenie swojej konkurencyjności…
Skąd ta różnica? Po części wina leży w braku wiedzy finansowej, na co już wcześniej zwróciłam uwagę. A po drugie, świadomość wśród młodych Polaków na rynku pracy (lub jej brak), że nie będą powstawać nowe miejsca pracy w dziedzinie, w której się kształcą. Skoro w końcu nie ma chętnych na otwarcie własnego (mikro)biznesu, w którym inni – mniej przedsiębiorczy, mniej o osobowościach przywódczych – mogliby dla siebie jakiś etat znaleźć – to skąd te nowe miejsca pracy mają się brać?
Nikt tak dobrze nie zadba o nasz własny interes, jak my sami
Bo państwo na pewno nie zadba.
Powoli kiełkuje we mnie chęć otworzenia “czegoś swojego”. W tej chwili nie czuję się jednak dostatecznie pewna (i z dostatecznie odpowiednim zapleczem wiedzy), by się na HURRA! rzucać po własny numer REGON. Najpierw wiedza – więc wciąż się “doszkalam” w czasie wolnym – a potem rzecz jeszcze ważniejsza – pomysł i odpowiednie zaplanowanie jego realizacji.
Co nagle, to po diable. Miałam okazję prześledzenia trafności tego porzekadła na przykładzie mojej znajomej. Wyglądało to pokrótce tak:
- Kredyt na otwarcie biznesu, bez biznesplanu.
- Pospieszne wynajęcie i remont lokalu (wyburzanie ścianki przez wynajętą ekipę, zakup farb i innych materiałów, wyposażenie salek w tablice, meble, podstawowe przybory).
- Nieprzemyślana promocja (a właściwie jej brak PRZED otwarciem biznesu).
- Brak zalążka bazy klientów w momencie startu przedsięwzięcia.
- Opłacenie 2 miesięcy najmu w kosmicznej kwocie (ktoś czegoś nie doczytał w podpisanej umowie…).
- Brak klientów z powodu braku promocji.
- Dług na rachunkach za lokal.
- Odstąpienie od umowy, odsprzedanie mebli, zamknięcie siedziby.
- Spłacanie kredytu. Koniec historii.
Niby na własnych błędach człowiek się uczy najlepiej, jednak ja wolałabym takich błędów uniknąć – i uczyć się od kogoś z doświadczeniem.
Tak więc, póki co, dalej etat – ale oczko wyżej. Od czerwca awans na kierownika 🙂 Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że ktoś docenił moją pracę. Kolejny krok w karierze zawodowej postawiony.
Podobał Ci się ten wpis? Uważasz go za przydatny? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się nim ze znajomymi! Możesz też polubić Kobiece Finanse na Facebooku, zaobserwować mnie na Instagramie lub śledzić na Twitterze! Wtedy zawsze będziesz na bieżąco z nowymi wpisami, ciekawostkami, wartymi odnotowania wydarzeniami i poradami 🙂 |
---|
1 komentarz do “Oczko wyżej. Młodzi Polacy na rynku pracy”