“Oho, kolejny amerykański poradnik o tym, jak szybko dorobić się milionów”. Taka myśl przyszła mi do głowy, gdy zobaczyłam okładkę książki “Pieniądze albo życie. 9 kroków do finansowej niezależności” napisanej przez Vicki Robin i Joe Domingueza. Na dokładkę jeszcze obietnica, że jest to wspaniała książka, która może zmienić życie czytelników, do tego bestseller New York Timesa… Co tu dużo kryć – takie hasła raczej wywołują u mnie sceptycyzm. Po prostu nie wierzę w uniwersalną metodę na zarabianie kokosów, która sprawdzi się u każdego. Gdyby ktoś taką metodę wymyślił, po Ziemi chodziliby sami bogacze… A jednak – po lekturze muszę przyznać, że książka ta zainspirowała mnie i w wielu miejscach zmusiła do refleksji. W dodatku “Pieniądze albo życie” wcale nie są o tym, że każdy powinien dążyć do sytuacji, w której będzie spać na forsie. Pozwólcie, że przybliżę Wam moim zdaniem najciekawsze tematy poruszone w tej książce.
Poczułam się pozytywnie zaskoczona już po przeczytaniu pierwszych stron. Robin i Dominguez przekonują, że nie musimy posiadać milionów, by zapewnić sobie godne i szczęśliwe życie. Więcej nawet – co chwilę starają się nam unaocznić, jak obecnie panujący w rozwiniętych krajach kult pieniądza i dążenie do gromadzenia bogactw materialnych działają na ludzi wyniszczająco. Jak destrukcyjny wpływ mają na relacje międzyludzkie i środowisko naturalne.
Konsumpcjonizm to pułapka, kłamstwo, że im będziemy mieć więcej, tym będziemy szczęśliwsi, samowystarczalni i “fajniejsi”. A jednak z każdą kolejną nabytą rzeczą, ogólne poczucie szczęścia wcale nie rośnie. Chwilowe zadowolenie szybko ustępuje miejsca tęsknocie za “czymś lepszym i nowszym”. Znowu dajemy się wtłoczyć w bieg ku spełnieniu kolejnej zachcianki. Świat reklam zachęca nas do kupienia kolejnego “niezbędnika”… Ale po kolei. Zacznijmy od 4 rodzajów FI.
4 rodzaje FI
Autorzy twierdzą, że aby nie dać się złapać w pułapkę konsumpcjonizmu, należy zmienić swój sposób myślenia, by osiągnąć dojrzałość na czterech poziomach FI:
- Financial Intelligence – inteligencja finansowa
- Financial Integrity – integralność finansowa
- Financial Independence – niezależność finansowa
- Financial Interdependence – współzależność finansowa
Inteligencja finansowa
Przez autorów książki “Pieniądze albo życie” rozumiana jest ona nie tylko jako znajomość zasad, którymi rządzą się rynki finansowe czy ogólne rozeznanie w produktach bankowych. Chodzi tu przede wszystkim o umiejętność obiektywnej oceny własnej sytuacji finansowej. Odwagę do wskazania, jakie zachowania i nawyki doprowadziły nas do punktu, w którym się znajdujemy, nazwania przyczyn i konsekwencji. Ta definicja uwzględnia też umiejętność planowania i realizacji przedsięwzięć, które mają nas wyciągnąć z finansowego dołka (np. ułożenia i wdrożenia planu wyjścia z zadłużenia).
Integralność finanasowa
Integralność finansowa postrzegana jest przez Robin i Domingueza jako poczucie bycia spójnym i kompletnym w podejmowanych przez nas decyzjach finansowych. Dostrzegania naszego miejsca w układance pt. wolny rynek i rozumienia tego, jak nasze wybory kształtują społeczeństwo i jaki mają wpływ na środowisko. To umiejętność określenia, czym jest dla nas “wystarczająco dużo”, by czuć się człowiekiem spełnionym. To także – a może i przede wszystkim – życie według wyznawanych przez nas wartości. Jeśli np. ktoś jest przeciwnikiem testowania kosmetyków na zwierzętach, a na co dzień sprzedaje produkty firmy, o której powszechnie wiadomo, że prowadzi takie praktyki, to trudno mówić o jego integralności finansowej.
Niezależność finansowa
Oznacza nie tylko brak troski o napływ pieniędzy, które są generowane przez stałe źródło dochodów (swoją drogą, autorzy nie twierdzą, że musi to oznaczać stworzenie dochodu pasywnego). Przede wszystkim jej osiągnięcie wyznacza uwolnienie się od złych nawyków finansowych i wyjście z zadłużenia, jeśli takowe wcześniej powstało.
Współzależność finansowa
Ostatnie FI jest bardzo ciekawe. Mówi ono bowiem, że w życiu nie jesteśmy samotną wyspą i to koncerny na siłę wciskają nam bajki o tym, że powinniśmy posiadać dużo przedmiotów, by być samowystarczalnymi. Na dłuższą metę odseparowywanie się od ludzi okazuje się finansowo nieefektywne. Według licznych badań, poczucie szczęścia jest trwałe, gdy czujemy się potrzebni w społeczeństwie, gdy możemy pomagać, wchodzić z innymi w interakcję. Wspólne działanie, wspieranie siebie nawzajem ubogaca.
Autorzy wskazują, że to jeden z głównych powodów, dla których tak prężnie rozwija się tzw. sharing economy (ekonomia współdzielenia). Gospodarkę opartą na relacjach uważają za gospodarkę przyszłości.
Przykład w skali mikro? Jeśli zacieśnimy więzi z naszymi sąsiadami, możemy np. w razie konieczności skorzystania z wiertarki, pożyczyć ją od sąsiada, który takową posiada. Nie musimy biec do sklepu, by kupić sprzęt (i prawdopodobnie użyć go raz na kilka lat). Do podejścia “teraz wyświadczę tobie przysługę, a ty mi, gdy będę w potrzebie” powoli się wraca. Kiedyś nie było ono niczym nadzwyczajnym.
“Im ściślej i mocniej, z korzyścią dla obu stron, splatamy nasze życie z życiem innych, tym mniej pieniędzy potrzebujemy, żeby mieć dostęp do wszystkiego, czego moglibyśmy kiedykolwiek potrzebować.”
“Pieniądze albo życie”, str. 393
Zapracowywanie się na śmierć
Jedną z innych trafnych obserwacji autorów na temat współczesnych, rozwiniętych społeczeństw jest przekleństwo zapracowywania się. Pomimo tego, że wiek industrializacji przyniósł dobrodziejstwo szybkiego transportu, a potem automatyzacji i komputeryzacji, które miały odciążyć ludzi w pracy, dzieje się coś odwrotnego. Pracujemy bardzo dużo, często ponad obowiązujące normy godzinowe. A gdy do tego dodamy wszelkie czynności i rytuały okołopracowe (zakup odpowiedniej odzieży, biletów MPK, samochodu i benzyny – żeby mieć czym dojechać do roboty), nagle okazuje się, że nasz system wartości stoi na głowie, bo większość doby kręci się wokół pracy. Żyjemy, żeby pracować – zamiast pracować, żeby żyć.
“Ile znasz osób, które są bardziej pełne życia pod koniec swojego dnia pracy niż na początku? Czy po “zarabianiu na życie” wracamy do domu bardziej pełni życia? Czy stając w drzwiach domu po powrocie z pracy jesteśmy gotowi na spędzanie wspaniałego wieczoru z rodziną i przyjaciółmi? (…) Czy przypadkiem zamiast żyć pełnią życia nie zabijamy się, żyjąc w ten sposób? Niszcząc zdrowie, związki, pozbawiając się tego, co daje nam prawdziwą radość – dla pracy? Składamy nasze życie w ofierze za pieniądze i dla pieniędzy.”
“Pieniądze albo życie”, str. 47
Jaki jest powód pracy zarobkowej?
Pod koniec książki autorzy wracają do problematyki pracy i tego, dlaczego ją podejmujemy. Są to głównie powody ekonomiczne. Wskazują jednak, że praca ma też dodatkowy wymiar. Często jesteśmy przekonani, że pozwoli nam ona zaspokoić inne nasze potrzeby. Są wśród nich np. potrzeba zdobywania nowych umiejętności, poznawania ludzi, poczucia sprawczości, zyskania szacunku u innych itp. Tymczasem często te potrzeby można zaspokajać, nie wiążąc ich z koniecznością otrzymywania wynagrodzenia. W książce nazywa się to zerwaniem ogniwa łączącego pracę z płacą.
Redefinicji pojęcia pracy poświęcony jest cały jeden rozdział. Przy okazji autorzy ostrzegają przed tym, co obiecują tysiące mówców motywacyjnych. Sam fakt, że poświęcimy się swojej pasji, nie oznacza, że uda się nam na niej zarabiać: “nie ma gwarancji, że znajdziesz kogoś, kto będzie skłonny płacić ci za robienie tego, do czego czujesz się powołany.”

Niepohamowana konsumpcja
W książce “Pieniądze albo życie” zarysowana została także historia powstania społeczeństwa konsumpcyjnego. Jest ona dość uproszczona, ale dobrze oddaje obraz tego, w jakich realiach obecnie funkcjonujemy.
Wspomniany już wcześniej rozwój przemysłu i automatyzacja pracy sprawiły, że na początku XX wieku w Ameryce doszło do społecznej rewolucji. Pracownicy zaczęli postulować skrócenie tygodnia pracy. Wykonywana była ona szybciej i stała się mniej uciążliwa. Zrodziło to obawy koncernów przemysłowych, że prędzej czy później dojdzie do zahamowania wzrostu gospodarczego. A tym samym uszczuplenia ich zysków. Tym bardziej, że pracownicy uwolniony czas wcale nie przeznaczali na konsumpcję nowych dóbr materialnych (np. będących wtedy wciąż drogą nowinką techniczną samochodów). Kupowali to, co zwykle, czyli to, co uważali za potrzebne – jedzenie, a także, gdy uległy zużyciu – ubrania itp.
Wtedy pojawiła się koncepcja tzw. podwyższania standardu życia. Całe zachodnie społeczeństwa zostały “wytresowane” dzięki coraz bardziej agresywnym reklamom i ogólnie dostępnym kanałom przekazu (prasa, telewizja), że potrzeba im czegoś więcej, niż zaspokojenia podstawowych potrzeb.
W ludziach zaszczepiono myśl, że potrzebują rzeczy, które tak naprawdę nie są im niezbędne. Natomiast celem pracy jest to, by stale podnosić standard życia. Bez narzucania górnego limitu, mety, która wskazywałaby, że posiadamy już dostatecznie dużo dóbr materialnych do osiągnięcia szczęścia. Nie bez powodu marketing jest obecnie prężnie rozwijającym się aspektem nowoczesnej gospodarki, w który pompuje się grube miliony.
W efekcie czas wolny uzyskany na drodze postępu technologicznego bardzo szybko zaczął służyć nie wypoczynkowi i relaksowi, a konsumpcji.
Henry Ford miał wprost powiedzieć:
“Ludzie kupują dobra materialne tylko wtedy, kiedy zaspokajają ich potrzeby. Żeby chcieć zaspokajać swoje potrzeby, trzeba je odczuwać. Ludzie najmocniej odczuwają swoje potrzeby w czasie wolnym od pracy, przeznaczonym na wypoczynek.”
“Pieniądze albo życie”, str. 68
Konsumpcjonizm i jego konsekwencje
Stąd było już o krok od obecnej sytuacji: by móc zaspokajać swoje coraz to nowe potrzeby, o których istnieniu troskliwie uświadamiały nas reklamy, musieliśmy zacząć zarabiać więcej pieniędzy. A więc i coraz więcej pracować.
Konsumpcjonizm eksplodował ze zdwojoną siłą po II Wojnie Światowej. W 1955 roku amerykański analityk rynkowy, Victor Lebow, stwierdził:
“Nasza niezwykle wydajna gospodarka (…) żąda od nas, żebyśmy z konsumpcjonizmu uczynili nasz styl życia, żebyśmy kupowanie i korzystanie z dóbr materialnych przekształcili w rytuały, żebyśmy poszukiwali naszego duchowego spełnienia i naszej osobistej satysfakcji w konsumpcji (…). Musimy w coraz większym tempie konsumować produkty, korzystać z nich, zużywać je, wyrzucać na śmieci i zastępować nowymi.”
“Pieniądze albo życie”, str. 69
Z dzisiejszej perspektywy już wiemy, że niepohamowany konsumpcjonizm to zjawisko pod wieloma względami niekorzystne. Pcha nas w pracoholizm, przez który jesteśmy coraz bardziej zmęczeni, schorowani i zniechęceni. Wiecznie niezadowoleni, z poczuciem, że czegoś nam brakuje. Rujnuje środowisko, bo lata zaniedbań i beztroski w produkcji jednorazowych czy tanich, a łatwo zastępowalnych produktów doprowadziły do globalnego problemu utylizacji śmieci. Psuje także relacje międzyludzkie i tworzy nierówności społeczne, bo dzieli ludzi na lepszych i gorszych ze względu na to, kto ile posiada. “Ten, kto umiera w otoczeniu największej liczby drogich zabawek, wygrywa” – cyt. Malcolm Forbes.
Czym jest dżobizm?
Na stronach książki “Pieniądze albo życie” napotkamy na pojęcie tzw. dżobizmu (ang. jobbism). Stawiany jest przez autorów tuż obok seksizmu i rasizmu jako naganne zjawisko na rynku pracy. Dzieli ludzi na lepszych i gorszych ze względu na to, jaką wykonują pracę i jakie otrzymują za nią wynagrodzenie. To rodzaj ukrytej hierarchii społecznej, która wartość człowieka określa przez pryzmat jego zarobków i wykonywanego zawodu. O tym, że przenika ona relacje międzyludzkie i jest zakorzeniona w zachodnich społeczeństwach, może świadczyć m.in. sposób, w jaki postrzegane są w nich niepracujące matki. Często jako obywatele drugiej kategorii: “kury domowe”, obiboki, a nieraz – wyzyskiwaczki.
Po przeczytaniu fragmentu poświęconego dżobizmowi przypomniał mi się mój wpis pt. Co zrobisz, jeśli nie będzie trzeba pracować? Przywołałam w nim zjawisko tzw. śmieciowej roboty (ang. bullshit-job).
Czym ono jest? W maksymalnym skrócie: bardzo dużo osób wykonuje dzisiaj w gruncie rzeczy bezsensowną pracę. Czasami jest ona płatna lepiej, czasami gorzej. Natomiast prace społecznie przydatne są zdecydowanie niedoceniane.
Przykładem takiej bullshit-job niech będzie np. stanowisko social media manager. Pardon, ale bądźmy szczerzy – nie jest to fucha przydatna ze społecznego punktu widzenia. Jeśli nagle zlikwidowano by wszystkie tego typu stanowiska, społeczeństwo raczej by nie ucierpiało. A teraz wyobraźmy sobie, że likwidowane są stanowiska nauczycieli, pielęgniarek czy śmieciarzy. W sumie, biorąc pod uwagę aktualny strajk nauczycieli – mamy próbkę takiego chaosu.
Niedocenianie pracy wykonywanej przez przydatne społecznie grupy zawodowe oraz oferowanie im nieadekwatnych płac to dobitny przykład dżobizmu.
Czym są pieniądze?
Autorzy książki “Pieniądze albo życie” prezentują nam własną definicję tego, czym są pieniądze. Oczywiście, klasyczne definicje opisują pieniądz jako nośnik przechowywania wartości czy podstawowy środek wymiany.
Vicki Robin i Joe Dominguez dodają do tego, że z perspektywy zwykłego człowieka, pieniądze są czymś, za co gotowy jest on oddawać swoją energię życiową. Są abstrakcyjną wartością, za którą sprzedaje on swój czas, umiejętności, zdrowie, potencjał.
I w tym kontekście warto zadać sobie pytanie i spróbować uczciwie na nie odpowiedzieć: ile godzin mojego życia jestem gotów sprzedać, by mieć wystarczająco dużo pieniędzy?
Za tym pytaniem mogą iść kolejne dotyczące naszych wyborów zakupowych, np.ile godzin mojego życia jestem gotów sprzedać, by móc kupić sobie nowy samochód? Czy godziny mojego życia warte są tego, by po pięciu latach wymienić auto na nowy model? Czy godziny przeznaczone na zarabianie w celu realizacji tego zakupu dały mi szczęście? Co innego mogłem z nimi zrobić…?
Ej, a gdzie te tytułowe 9 kroków do finansowej niezależności?
Cóż – może Was rozczaruję – ale nie będę o nich tutaj pisać. Każdemu z tych kroków poświęcony jest osobny rozdział. Próba streszczenia całości może moim zdaniem wyrządzić więcej szkody, niż pożytku. Każdy krok podparty jest konkretnymi, licznymi przykładami. Bez odnoszenia się do nich, próba opisu metody dochodzenia do niezależności finansowej pary Robin & Dominguez byłaby suchą wyliczanką. W dodatku nazwy poszczególnych kroków są na tyle enigmatyczne, że mogą wywołać zażenowanie. Zaoszczędzę Wam rozczarowań. Zamiast tego zachęcam do zapoznania się z książką. Sami oceńcie, czy dostrzegacie w tej metodzie szansę dla siebie 🙂
Kilka uwag do nowego wydania
Na zakończenie chciałam podkreślić kilka istotnych rzeczy.
Książka “Pieniądze albo życie” nie jest nową pozycją na rynku. Tytuł ten ma już, bagatela, 25 lat! Recenzowany egzemplarz stanowi wznowione, uzupełnione wydanie. Poruszone zostały w nim nowe zjawiska społeczne, a sama metoda 9 kroków przeszła lekki lifting, by móc bardziej odpowiadać współczesnym realiom.
Bardzo mocno manifestuje się na kartkach książki proekologiczne podejście autorów do zarabiania i wydawania pieniędzy. Dla mnie to ogromna zaleta tego tytułu. Płynie z niego budujące przesłanie, że gdy oszczędzamy pieniądze, chronimy planetę. Nadszedł czas, by rzucić wyzwanie kultowi gromadzenia przedmiotów. To nie one stanowią o wartości człowieka! Autorzy przekonują, że miarą osiągnięcia niezależności finansowej nie jest tylko i wyłącznie stan naszego konta.
Co mnie jednak nieco drażniło podczas lektury, to liczne literówki w polskim wydaniu. Praktycznie co kilka, kilkanaście stron znaleźć można jakiś babol. Pod koniec książki było ich wręcz zatrzęsienie. Mam nadzieję, że przy kolejnym wydaniu zostaną one poprawione, bo psuje to odbiór całości.
Książka wciągnęła mnie pomimo tego, że sporo porad w niej zawartych nie było dla mnie niczym nowym. “Pieniądze albo życie” wyróżniają się na tle wszelkiej maści poradników o tym, jak szybko się wzbogacić i dlaczego wszyscy powinniśmy dążyć do tego, by zarabiać coraz więcej i więcej. Zdecydowanie polecam ją każdemu, komu bliskie są tematy oszczędzania, ekologii, DIY i budowania silnej gospodarki relacyjnej.
Gdy już przeczytacie książkę, dajcie znać w komentarzu, które tematy w niej poruszone szczególnie Was zaintrygowały i dlaczego 🙂
Podobał Ci się ten wpis? Uważasz go za przydatny? Chcesz mnie wesprzeć? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się nim ze znajomymi! Nieco niżej znajdziesz przyciski do udostępniania artykułu w różnych serwisach internetowych. Dla Ciebie to jeden klik, który trwa chwilę, a dla mnie szansa na dotarcie z wartościowymi treściami do nowych odbiorców 🙂 DZIĘKUJĘ! Zapraszam Cię też do polubienia bloga Kobiece Finanse na Facebooku oraz śledzenia go na Twitterze lub obserwowania na Instagramie. Jestem również obecna na platformie Pinterest. Najbardziej zachęcam jednak do zapisania się na mój newsletter. Wtedy zawsze będziesz na bieżąco z nowymi wpisami, ciekawostkami, wartymi odnotowania wydarzeniami i poradami 🙂 |
Oooo, muszę koniecznie przeczytać 🙂
A ja zapytam tak:
Czy po przeczytaniu tej książki zmienisz coś w swoich nawykach, w swoim postępowaniu z pieniędzmi?
Jest kilka mniejszych kroków, które sobie podczas lektury zaznaczyłam, ale myślę, że przede wszystkim mam problem z właściwą wyceną swojej pracy. Widzę, że niedoszacowuję swoją wartość jako pracownika. Do kolejnej rozmowy dotyczącej wynagrodzenia na pewno lepiej się przygotuję, bo pomijałam kilka aspektów, które powinnam uwzględnić.
Na pewno nie w ciągu najbliższych dni, ale być może miesięcy i bardziej z ciekawości, niż z konieczności: chciałabym przetestować śledzenie przychodów, wydatków, inwestycji i oszczędności w formie graficznej. Oczywiście to wszystko da się wyklikać w excelu, gdy odpowiednio spreparuje się dane tabelaryczne, ale chcę spróbować bardziej “materialną” formę – plakatu 🙂 Sprawie nanoszenia danych na wykres i identyfikacji tzw. punktu przecięcia jest poświęcony cały 8 rozdział książki. Na pewno po X miesiącach takiego zarządzania pieniędzmi powstałby ciekawy materiał na wpis 😉
Tę książkę koniecznie przeczytam:). A jeśli chodzi o rozwój osobisty w branży finansowej, to polecam trening Wealth Masterts Tour, gdzie jako jedyna kobieta wystąpi Aneta Moniuszko (a jeszcze Jakub Bączek, Robert Kiyosaki i wielu innych) Jestem zachwycona, że coś takiego szykuje się w Polsce:D
Najtańszy bilet w przedsprzedaży z upustem – koszt 549 zł (z VAT), cena regularna 649 zł. Bilet Gold prawie za tysiaka. Kolejne bilety z rozszerzonych pakietów są imo poza zasięgiem przeciętnego mieszkańca kraju nad Wisłą. Grubo 😉 Ale dzięki za cynk, poczytam więcej o wydarzeniu.
Już wiem co trafi na moją listę książek do kupienia w najbliższym czasie 🙂
Takie książki, szkolenia samorozwojowe, konferencje… są przeznaczone dla miliardów tzw. „poszukiwaczy pierwszego miliona”. W naszych (polskich) realiach musisz: zbudować dom za gotówkę, zrobić wesele za 50-100kpln, jeździć audi tedei (aktualnie Skoda /Kia) o aktualnie obowiązującym kształcie lampy, na ubraniach mieć metki z głównych alejek galerii handlowej, meble, szare ściany, Wyspy Kanaryjskie … Jesteśmy łakomym kąskiem dla takich „jasnowidzów”. A prawda już została zbadana – o ile dobrze pamiętam: 72 godziny euforii to max, potem wracamy do swojego normalnego systemu operacyjnego.
Ci, którzy naprawdę mogą decydować o swoim życiu – w większości, lepiej lub gorzej robią to, a na marzeniach maluczkich autorzy książek i sceniczni kaznodzieje czeszą kokosy.
Niestety Piotrze masz rację, najczęściej “zmiany” u ludzi kończą się na przeczytaniu / obejrzeniu / odsłuchaniu / przyjściu na konferencję i po kilku dniach zapomnieniu o sprawie. Na takim układzie najlepiej wychodzą Ci, którzy publikują tego typu treści i organizują konferencje. W sumie tak, jak napisałam na początku wpisu – gdyby istniała jakaś uniwersalna metoda wzbogacenia się (a tym samym zmuszenia się, by coś w tym kierunku konsekwentnie robić), mielibyśmy na świecie zatrzęsienie milionerów 😉
“Po prostu nie wierzę w uniwersalną metodę na zarabianie kokosów, która sprawdzi się u każdego. Gdyby ktoś taką metodę wymyślił, po Ziemi chodziliby sami bogacze…” – i tak i nie.
Bogatym a przynajmniej zamożny może być każdy z nas, choć każdy będzie miał inną drogę do przejścia. Jedne trudniejsza, drugi będzie miał łatwiejszy start i szybciej dotrze do celu. Jednak najważniejsza jest determinacja, plan działania i wiara w samego siebie.
Co do wypowiedzi Piotr (powyżej) rzeczywiście często zmiany kończą się na przeczytaniu książki/obejrzeniu czegoś itp. I dlatego należy czytać kolejne książki, słuchać kolejne filmy ludzi, którzy osiągneli sukces, wyciągać wnioski, motywować się, wyznaczać cele i nagrody.
Problem tkwi, że nikt nie zagwarantuje nam osiągnięcia celu, nie powie kiedy go osiągniemy ani szczegółowej drogi. Jedynie co pozostaje to wiara w samego siebie i swoje możliwości.
Ciekawe i nioczywiste podejście pokazujące nam co jest najbardziej wartościowe w naszym życiu.
A ja zostanę jednak przy „Finansowy Ninja” Szafrańskiego – temat zarabiania na blogu jest najbardziej dla mnie interesujący 😉
Książka wydaje się warta przeczytania, na pewno po nią sięgnę, głównie dzięki Pani recenzji 😉 Oczywiście, nie wszystko wcielę w życie, aczkolwiek parę pomocnych tipów na pewno przyswoję, pozdrawiam!
Bardzo lubię takie inspirujące pozycje – z pewnością przeczytam 😊
Wiele osób powinno przeczytać tę książkę. Traktują pracę i pieniądze w taki sposób jakby nic innego nie było.
Bardzo ciekawy i rozbudowany wpis. Jestem ciekawa czy w moje życie coś wniosłaby taka książka, jestem raczej zwolenniczką slow life.
Samo posiadanie pieniędzy jest po prostu nudne. Wolę mieć ich mniej, ale lepiej nimi dysponować niż mieć mnóstwo i niczego fajnego oprócz pracy nie widzieć 🙂