5 czerwca obchodzony jest Światowy Dzień Środowiska ustanowiony przez ONZ. Nic więc dziwnego, że z tej okazji organizacje proekologiczne ogłaszają różne akcje społeczne. Stowarzyszenie “EkoLubelszczyzna” zainicjowało np. akcję “dzień bez prasowania”. Temat podchwycił polski oddział WWF. Zachęca on na swoim fanpage na Facebooku do dołączenia do akcji, a także do ograniczenia prasowania ubrań na co dzień.
W ich poście z okazji Światowego Dnia Środowiska czytamy:
“Czy wiesz, że w ciągu roku przez prasowanie marnujesz aż 2 doby i 4 godziny?! Przy tej częstotliwości każde gospodarstwo domowe (a są jeszcze przecież hotele, restauracje, szpitale, sklepy odzieżowe itd.), na samym prasowaniu, rocznie zużywa energię o wartości 130 kWh.”
Przejrzałam ten post i komentarze pod nim zamieszczone i mimowolnie się uśmiechnęłam.
I postanowiłam też skomentować – u siebie na blogu.
Dzisiejszy artykuł potraktujcie częściowo z przymrużeniem oka. Choć pewnie niektórzy się oburzą i zaczną ciskać we mnie gromy. Dlatego na uspokojenie koniecznie zajrzyjcie na sam koniec wpisu. Znajdziecie tam dużo kotków. I piesków też. W sumie to króliczki również się znajdą.
Przyznam bez bicia, że jeśli miałabym wymienić jedną jedyną czynność wśród obowiązków domowych, której serdecznie nienawidzę, to bez wahania wypaliłabym: prasowanie. Sam widok żelazka wywołuje u mnie niekontrolowane tiki. Nie ma chyba bardziej syzyfowej pracy, niż długie jeżdżenie rozgrzanym żelazkiem po odzieży, po to tylko, by w ciągu kilkunastu minut, po 1-3 założeniach na bluzkę czy koszulę marynarki, żakietu, kurtki, sweterka czy kamizelki, po posadzeniu tyleż samo razy swoich czterech liter na krześle widzieć, jak cały nasz trud wygładzania szlag trafił.
Zajęcie pioruńsko czasożerne i bezsensowne – taki obraz prasowania mam zakodowany w głowie. Nie znoszę go do tego stopnia, że gdy mój mąż nieśmiało prosi, bym mu pomogła uprasować koszulę, odszczekuję szybko „sam se uprasuj” (a więc nie pomoże tu nawet podział obowiązków domowych). Nie znoszę do tego stopnia, że ograniczam czynność prasowania do absolutnego minimum. Czyli do 3-4 razy, w porywach może do 5 w roku, kiedy szykuje się jakaś uroczysta konferencja czy ślub w rodzinie i jako-tako trzeba się prezentować na zdjęciach, coby nie psuć ulotnego efektu elegancji i prestiżu.
Nie znoszę do tego stopnia, że gdy kupuję ubrania, to głównym kryterium wyboru ciuchów jest nie tyle to, jak bardzo mi się krój, kolor, czy wzór podoba, nawet nie tyle to, czy wygodnie mi się w nim chodzi i dobrze się w nim czuję, tylko to, czy materiał się mocno nie gniecie. Jeśli to kryterium nie jest spełnione, pospiesznie odwieszam ciuch na miejsce.
A jeśli już muszę coś uprasować na szybko, to sięgam po parownicę. Nigdy nie uprasuje ona materiału tak dokładnie, jak katowanie go żelazkiem, ale jednak na moje potrzeby i niespodziewane akcje wystarcza. Za X minut i tak od siedzenia / opierania się powstaną kolejne zagięcia. Po co więc tak zawzięcie spalać na to swój czas?
Prasowanie to kwestia czysto estetyczna. W dobie powszechnie stosowanej, agresywnej chemii domowej takie taśmowe „wyparzanie” ciuchów nie ma uzasadnienia higienicznego (no chyba że ktoś cierpi na wszy czy owsiki, wtedy współczuję – mus to mus). Jednak ze względu na ulotność efektu końcowego, nawet tę wspomnianą estetykę stawiam pod znakiem zapytania.
A jednak sama znam osoby, które jeśli nie codziennie, to co drugi dzień fundują sobie prasowanie. I to często wszystkiego, jak leci. Nie wizytowych spodni, które muszą mieć równy kancik. Nie nienagannie wygładzonych koszul, bo stanowi to obowiązujący dress code w miejscu pracy w dziale obsługi klienta. Nie. Leci wszystko: skarpetki, majtki, podkoszulki, piżamy (wtf?!), ścierki kuchenne, ręczniki, t-shirty sportowe, które, gdy ich użytkownik będzie ciężko trenować na siłowni, będą po jednym użyciu przepocone i do prania, czyli ogólnie będą wyglądać jak psu z gardła wyciągnięte.
Coby było jasne: nie nawołuję do całkowitego zaprzestania prasowania ubrań. Ostatecznie każdy i tak zrobi, jak uważa. Jednak powtórzę za WWF. Nieuzasadnione, czasem wręcz maniakalne (o tzw. nerwicach natręctw bardzo fajny wpis popełniła ostatnio Chujowa Pani Domu), codzienne prasowanie to przede wszystkim marnowanie czasu (a ten jest zasobem, którego nikt nam nie zwróci), a w drugiej kolejności energii. Czyli ostatecznie w jednym i drugim przypadku naszej kasy (musiał się w tym wpisie pojawić akcent finansowy).
Współczesny świat stara się nam wmówić, że we wszystkim musimy być perfekcyjni. Musimy mieć bardzo dobrze płatną płacę, wysportowanego męża o sylwetce Adonisa lub piękną i wiecznie młodą dzięki różnym zabiegom kosmetycznym czy nawet chirurgicznym żonę, doskonale wyedukowane dzieci, które nie narzekają na nudę z uwagi na grafik dnia po brzegi zapełniony zajęciami pozalekcyjnymi, a także perfekcyjnie czysty dom. Ni grama kurzu na meblach, ni plamki na blacie w kuchni. A na wieszakach w szafie uszeregowane według długości / koloru / marki /wstaw sobie jakiekolwiek wydumane kryterium, równiutko uprasowane ubrania. Spróbuj podwinąć mankiet, a urwę ci łeb!
Jakiś czas temu w ramach odmóżdżenia i relaksu kupiłam pierwsze lepsze kobiece czasopismo. Znalazłam w nim artykuł o odkurzaniu. W sumie artykuł sprowadzał się do konkluzji, że warto zakupić sobie odkurzacz lub robota sprzątającego. A więc znów – pozornie bezinteresownym, poradnikowym artykułem napędzamy konsumpcję. Jednak warto zwrócić uwagę, jak do owej konkluzji popychał on czytelniczki. Ano takim oto tekstem wprowadzającym:
“O matko, rany Julek!” – myśli sobie czytelniczka. “Ludzie odkurzają zwykle 2-3 razy w tygodniu? Przecież ja tyle nie odkurzam! A oni tu zalecają nawet 8 sesji tygodniowo z odkurzaczem!“
Nie ma dla ciebie ratunku, kobieto, jesteś wielką przegraną.
A tak poważnie. To nic innego jak wywoływanie poczucia winy. Pokazujemy ci, że odbiegasz od normy (jak tę normę ustaliliśmy, w artykule już nie raczymy ci wspomnieć ni słowem). Coś z tobą musi być nie tak. Ale nie martw się, nie wstydź się, kup naszą Pumbę, Zumbę czy inną Rumbę i niech ona odkurza za ciebie.
Sama posiadam dwa koty, które kłaczą mi na chacie niemiłosiernie, więc rozważam zakup tego typu sprzętu. Przypuszczam, że gdy ktoś ma małe dziecko, to pewnie też częściej odkurza, niż raz czy dwa w tygodniu. Jednak wkurzają mnie takie podprogowe zagrywki, by w kimś wywołać poczucie winny, poczucie inności, bycia gorszym, odstawania od normy. Po to, by ten ktoś sięgnął po swój portfel i być może wydał kasę na coś, co zupełnie nie jest mu do szczęścia potrzebne. No bo tak robią “wszyscy”. Do 8 razy w tygodniu. Podobno.
Stąd mój apel, by nie dać się zwariować. By we wszystkim zachować zdrowy rozsądek. Nawet, a raczej przede wszystkim, w czymś tak błahym, jak prasowanie ubrań czy odkurzanie. Nie dajmy się zniewolić wizji bycia osobą perfekcyjną. Ideału nigdy się nie osiągnie. Bądźmy wystarczająco dobre i nie dajmy sobie wmówić, że przez to jesteśmy gorsze.
Na koniec, odpowiedź na pytanie, na co można by było spożytkować uwolniony czas? Co człowiek, to inny wybór. Można np. pójść pobiegać czy w inny sposób zadbać o swoje zdrowie i kondycję. Bo wiecie, od nałogowego prasowania co najwyżej można sobie wyrobić jednostronny biceps i ból pleców 😉
Ale skoro mamy Światowy Dzień Środowiska, to zachęcam cię do poświęcenia chwili dla naszych Braci Mniejszych. Chwili na niekoniecznie dokonanie wpłaty na konto jakiejś fundacji, ale może na odniesienie do schroniska niepotrzebnych koców, gazet. Miseczek, wanienek – zaczynają się upały, będzie im tego potrzeba. Albo suchej i mokrej karmy. Nawet podzielenie się na swoim profilu w mediach społecznościowych jakąś zbiórką prozwierzęcą czy ogłoszeniem adopcyjnym może bardzo pomóc.
Ostatnio media donosiły o kilkukrotnym, dokonanym z premedytacją rozjechaniu psa. Sprawcy życzę co najmniej połamania nosa i żeber (najwidoczniej mściwa ze mnie suka). Natomiast w kontekście tego zdarzenia na pewno przydałoby się bardziej uświadomić społeczeństwo o problemach zwierzaków i zagrożeniach, jakie czyhają na nie, gdy wypuszczane są samopas. O konsekwencjach ich bezdomności, nieregulowanego rozrodu i porzucania wcześniej oswojonych czworonogów przez właścicieli, dla których stanowiły one przeszkodę w wyjeździe na wakacje.
Opieką nad nimi, leczeniem i adopcją zajmuje się bardzo dużo organizacji prozwierzęcych.
Sama posiadam dwa kocury przygarnięte właśnie od tego typu fundacji. Z czego jeden miał szczęście w nieszczęściu. Potrącił go samochód, ale jakimś cudem inni kierowcy postanowili go nie rozjechać na amen. Przeżył, wyszedł na prostą i dzisiaj z nieco przekrzywioną mordką i amputowanym ogonkiem lata sobie wesoło po moim mieszkaniu, nie dając mi spać od 5 rano.
Wracając do samych fundacji – wymienię tylko kilka z nich.
- Brzeskie koty – to właśnie od nich przygarnęłam potrąconego kocurka.
- Wrocławska Ekostraż – ratują kotki, pieski, a także inne gatunki, np. jeże.
- Azyl dla królików – z siedzibą w Toruniu. W sumie jedyna fundacja, którą znam, a która swoje działania skupia na tych przesympatycznych stworzeniach.
- Przytul Psa – warszawska fundacja głównie otaczająca opieką przyjaciół merdających ogonami.
- Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt Viva! – znani głównie ze swoich przedsięwzięć mających na celu ratowanie życia koniom.
- Otwarte klatki – ogólnopolska organizacja przeciwstawiająca się niehumanitarnemu traktowaniu zwierząt hodowlanych, m.in. kur czy zwierząt futerkowych.
Zróbmy dziś, w Światowy Dzień Środowiska, wspólnie dla nich coś dobrego. Odłóżmy koszule czekające na wyprasowanie – naprawdę świat się nie zawali, jeśli poczekają jeden dzień dłużej.
PS Z tym robotem sprzątającym pisałam serio – poszukuję takiego automatycznego odkurzacza. Jeśli masz coś godnego polecenia, śmiało pisz w komentarzach. Szukam maszyny, która nie powciąga mi sznurówek oraz nie porozrzuca kocich misek, czyniąc tym samym na podłodze jeszcze większy armagedon, niż przed przystąpieniem do sprzątania.
PPS Skoro już zahaczyłam o temat nerwicy natręctw – czy cierpisz na podobną przypadłość? Bo ja owszem. Zawsze mam wrażenie, że nie zamknęłam mieszkania, więc albo się wracam i upewniam, czy zostawiłam zamki przekręcone, albo myślę o tym tak długo, póki inny temat nie zaabsorbuje mojego umysłu. Każdy ma jakiegoś bzika…
Podobał Ci się ten wpis? Uważasz go za przydatny? Chcesz mnie wesprzeć? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się nim ze znajomymi! Nieco niżej znajdziesz przyciski do udostępniania artykułu w różnych serwisach internetowych. Dla Ciebie to jeden klik, który trwa chwilę, a dla mnie szansa na dotarcie z wartościowymi treściami do nowych odbiorców 🙂 DZIĘKUJĘ! Zapraszam Cię też do polubienia bloga Kobiece Finanse na Facebooku oraz śledzenia go na Twitterze lub obserwowania na Instagramie. Jestem również obecna na platformie Pinterest. Najbardziej zachęcam jednak do zapisania się na mój newsletter. Wtedy zawsze będziesz na bieżąco z nowymi wpisami, ciekawostkami, wartymi odnotowania wydarzeniami i poradami 🙂 |
Jak chodzi o robota sprzątającego, to polecam Ci modele Svetlana-1 i Ludmila-2. Trzeba je uważnie sprawdzić przed włączeniem i na początku pilnować, ale zasuwają jak torpedy 😉
Człowieku, jak nie wstyd ci takiego komentarza? Co to w ogóle za trend – wyśmiewanie się z ciężko, uczciwie pracujących ludzi. z których pracy bezpośrednio korzystasz? Takiego szacunku teraz uczą w Polsce?
W sumie dopiero teraz do mnie dotarło, o czym (a w zasadzie – o kim) piszesz, Marku… Ciężkostrawny suchar.
Tak się akurat składa, że mam korzenie sięgające tamtych stron (pokolenie moich pradziadków) i nazwisko panieńskie też mam ukraińskie. Duszeńczuków w Polsce jest jeno mała garstka 😉 Nie obrażam się, jednak tego typu żarty zawsze wywołują u mnie pewne zażenowanie.
Karolina ma rację – porównywanie pań sprzątających z Ukrainy (zresztą – jakichkolwiek pań, skądkolwiek) do robocików jest nie na miejscu.
To jest chyba aktualnie największy problem robotów sprzątających 😉 W sumie taki trochę paradoks – zanim pozwolimy robotowi sprzątać musimy wcześniej posprzątać 🙂
Gdzieś czytałem opinie, że roboty sprzątające od Xiaomi dają radę, ale sam nie posiadam takiego więc trzeba by było sprawdzić recenzje w sieci 🙂
Widziałam taki model Xiaomi u moich znajomych, ma jednak tendencję do wciągania sznurówek – ogółem nic na podłodze nie powinno leżeć podczas odkurzania, bo robot ów może “zgłupieć”, przez co czas jego działania się wydłuży.
Przyznam się szczerze: nie lubię dokładać sobie obowiązków, dlatego też na co dzień nie prasuję :)) Nie posiadam nawet żelazka w domu (szok i niedowierzanie! – wiem) Jednak raz na jakiś długi, długi czas zdarza nam się wspólnie z mężem iść na jakąś “wielką uroczystość”, a wtedy… pożyczam żelazko od teściowej i rzeczywiście prasuję: mężowi koszulę, sobie sukienkę ;)) Zdarza się to jednak naprawdę rzadko, więc z pewnością odbiegam od ogólnie przyjętej normy 😀
A z tą nerwicą natręctw mam dokładnie tak samo. Też potrafię sto razy się upewniać czy na pewno zakluczyłam drzwi od mieszkania ;D
Kiedyś z tym dziwactwem starałam się walczyć, ale na starość już sobie odpuściłam 😉 Mówię sobie, że na pewno zamknęłam mieszkanie, ale jak mam możliwość to sprawdzić – sprawdzę 😉
Od kilkunastu lat jestem bardzo eko, bo nie pasuję. Natomiast co do odkurzania – przy 2 kotach i 2 psach jest to dość podstawowa czynność jaką ogarniam w domu. Ale nie codziennie, bo nie dam się zwariować. Nawet przy mojej alergii.
Podzielam stanowczo zdanie co do prasowania! 😁 a jeśli jego brak miałby faktycznie wpłynąć pozytywnie na środowisko to przekonam całą rodzinę do ograniczenia do minimum.😆
Super wpis ;). Jeżeli chodzi o kłaczenie kotów to oczywiście taki robot sprzątający może pomóc, ale jest też inna opcja ;). Odpowiednia dieta kota + regularne wyczesywanie i problem kłaków znika. Przy okazji dbamy o zdrowie naszych pupili. Przy okazji, również nie znoszę prasowania… 😀
Cześć! U mnie jest ewidentnie problem z tym regularnym wyczesywaniem 😉 Jak pamiętam, to sięgam po zgrzebło, ale zdecydowanie za rzadko. Chyba trzeba jednak się zmusić i wyrobić w sobie dyscyplinę. Jaka jest optymalna częstotliwość dla czesania “zwykłego dachowca”?
Rzadko prasuję , jak coś muszę, taki sportowy tryb życia wymaga trochę innych ubrań 🙂
U mnie w domu odkąd pamiętam właściwie prawie nigdy się nie prasowało i nie prasuje do tej pory. Po co? Ostatecznie w ciągu dnia ubranie i tak się gniecie… Przyznam szczerze, że bardzo się ucieszyłam, że coś tak prostego jak ograniczenie prasowania to dokładanie cegiełki do ratowania naszej planety – od jakiegoś czasu staram się jak najbardziej zmieniać swoje nawyki, bo przeraża mnie to, co się dzieje na świecie.
A co do robota sprzątającego… Mam kota, sztuk jeden, mam też i robota, również jednego. Kota kocham, tego robota wręcz nienawidzę. Odkurzanie zwykłym odkurzaczem jest o wiele szybsze i mniej upierdliwe.
Ja też nie znoszę prasować 😀 Dzień Bez Prasowania mam codziennie. I też potrafię nie kupić ubrania tylko dlatego, że musiałabym je prasować.
Świetny wpis 🙂 bardzo się ucieszyła, że udaje mi się b6c eko, bo prasowania po prostu nie znoszę. Jeśli już naprawdę inaczej się nie da, to angażuję mojego męża do tej kompletnie mi niepasującej czynności. A co do akcji na rzecz zwierząt, ostatnio zostałam zaproszona do takiej o nazwie book.szpan, można znaleźć na Facebooku. Polega to na pisaniu bajek mających uwrazliwic dzieci na los zwierząt, 12 bajek ma być pod koniec przyszłego roku wydanych, a pieniądze uzyskane z ich sprzedaży maja wesprzeć organizacje dla zwierząt.
Łoo, super inicjatywa z tymi bajkami! Sprawdzę, dzięki za poinformowanie o tej akcji 🙂
Obecnie istnieje tyle możliwości, dzięki którym możemy zaoszczędzić czas. Nie musisz kotować w domu, można zjeść zdrowo i tanio na mieście. Jeśli nie masz takiej możliwości, można tanio wykupić całe jadłospisy, które przestawiają kilkumiesięczny plan potraw do zrobienia w pare minut. Sprzątać podłogi, może Irobot. Możliwości jest cała masa. 🙂
Jeżeli chodzi o pasowanie to nie praktykuję tego. Zdecydowanie lepiej robi to moja żona 🙂 Ja z drugiej strony nie mogę, gdyż tryb życia mi na to nie pozwala 🙂